O tym, jak zostać najlepszą wersją siebie (ćwiczenia)

Najlepsza wersja siebie to brzmi dumnie. No tzw. idełał.  Na szczęście wczoraj przeczytałam artykuł, który dał do myślenia. Cholera, dlaczego pragnąc stać się najlepszą wersją siebie — słuchamy rad ekspertów, partnerów, krewnych i znajomych? Dlaczego nie słuchamy siebie? Czy nie lepiej i prościej być ulubioną wersją siebie?

Przecież i tak nie sprostamy wszystkim standardom tych wszystkich ludzi. Dążenie do tego to jak łapanie miliona wściekłych srok za ogon. W dodatku często wcale nie lubimy siebie w roli tego łapacza. A lubić siebie — warto.

Dr Robyne Hanley-Dafoe uważa, że lepiej być ulubioną wersją siebie, niż najlepszą, ale dla innych. Zachęca, żeby częściej łapać kontakt ze sobą. Pytając: kiedy lubię się najbardziej?

Najbardziej lubię się
W lesie
I w swojej ulubionej sukience
Nie Twojej
I kiedy trzymam lejce
A uszy i grzywa mówią: jest dobrze.

Przyznaję, że wyjątkowo lubię siebie na tym zdjęciu. I w ogóle w lesie. I w białych sukienkach.

Ulubiona wersja siebie

W artykule pani Robinii oczywiście sporo jest o autentyczności. Jej zdaniem, im częściej łapiemy ze sobą samym kontakt — tym jesteśmy prawdziwsi. Spójni. A wtedy życie nabiera lekkości. Radości. Beztroski. Harmonii i sama nie wiem jeszcze czego dobrego.

Najważniejsze to przebić się przez te warstwy, gdzie nagromadziły się oczekiwania innych. I dotrzeć tam, gdzie szczerze odpowiemy sobie na pytania:

  • Co akurat robisz, kiedy lubisz się najbardziej?
  • Gdzie jesteś, kiedy lubisz się najbardziej?
  • Kiedy ostatnio czułaś się ulubioną wersją siebie?
  • Kto jest przy Tobie, kiedy jesteś ulubioną wersją siebie?
  • Jak się czujesz, kiedy jesteś swoją ulubioną wersją siebie?

Kurczę, chyba nie chodzi o jakieś wielkie, tylko po prostu miłe sytuacje. A jak się zacznie, można w nieskończoność. Lubię siebie, kiedy ugotuję coś dobrego. Kiedy się nie spieszę. Kiedy pozwalam sobie poczuć zapach krojonej zielonej pietruszki. Kiedy uda mi się zrobić starannie streching albo trening jogi. Kiedy wreszcie umówiłam się na konie.

Kiedy się nie lubisz…

Myślę, że analogicznie można wczuć się w siebie, by odkryć, kiedy cholernie się wkurwiamy na siebie lub się nie lubimy. Te sytuacje zdarzają się często, wiem. Może kiedy:

  • nakrzyczeliśmy na dzieciaka (wtedy możemy się nie lubić za agresję, brak opanowania, etc.)
  • sukienka okazała się za ciasna (wtedy możemy się nie lubić za brak obżeranie się bez sensu i/lub tego, że nie dbamy o siebie)
  • czekamy na telefon/wiadomość/człowieka (jak ja się nie lubiłam kompulsywnie wyglądając przez okno wypatrując Wojtka[1], o mamo…, czułam się fatalnie z tym wyglądaniem, czekaniem, może nawet jeszcze gorzej niż z tęsknoty za Wojtkiem).

Czasem będziemy siebie lubić, a czasem nie. Ale uważam, że zamiast wziąć się w garść, dużo przyjemniej jest wziąć się w ramiona. I nie z litości. A czystej sympatii. Będziemy to ćwiczyć? Myślenie o swoim ulubionym “Ja”?

Jeszcze inne ćwiczenia myślowe to takie tematy do rozmowy (ze sobą samym i nie tylko) jak:

  • Czy ważniejsze jest, żeby Cię lubili, czy żebyś Ty się lubił/a?
  • Czy kiedy się lubisz, jesteś w stanie kogoś skrzywdzić? Powiadają, że najczęściej krzywdzą ludzie niedokochani, ale nie wiadomo do końca, jak z tym jest?
  • W jakiej sukience/spodniach/bluzie/T-shircie/bieliźnie lubisz się najbardziej?

Źródło: Robyne Hanley-Dafoe: Becoming Your Favourite Self


[1] Takie imię nosił mój pierwszy miłość