„Trędowatą” oglądałam 3 razy: jako dziecko, jako nastolatka i teraz, jako 43-letnia kobieta. I właśnie zdałam sobie sprawę, jak ten film na mnie wpływał przez tyle, tyle lat… Ten podziw dla Stefci. Takiej eterycznej, ślicznej, tańczącej wśród róż. Której wszystko się należy, bo ma dobre serce i cierpi bezgłośnie. I to ją wybrał ordynat!
Nie Melanię. Nie Ritę. Choć to właśnie Rita jest teraz moją ulubioną bohaterką… I wcale nie tylko dlatego, że jeździ konno. Ordynat też jeździł, a nawet teraz nie sprawiło to, że zapałałam doń jakąś szczególną sympatią.

Stefcia – motyl na róży i cień pod podłogą
Oglądając teraz „Trędowatą” poczułam coś bardzo mocnego – coś, czego nie czułam, gdy byłam młodsza. Wtedy byłam zauroczona Stefcią. Tym aniołem, z rozmarzonym spojrzeniem i cichym cierpieniem w sercu.
Teraz dotarło do mnie, że Stefcia ma zero oparcia w sobie. Wychowano ją tak, by jej poczucie wartości zależało od innych. W sobie go nie miała. Za grosz.
Jej wartość musiała potwierdzać arystokracja, która zatrudniła go jako guwernantkę. Ordynat Michorowski. Potem magnateria, która – Stefcia nie miała wątpliwości – uważa ją za kogoś gorszego i że tak będzie zawsze.
Umarła, nie dlatego, że się przeziębiła. Ani w wyniku silnych emocji. Umarła, bo inni zdecydowali, ile jest warta. Że nic. Albo raczej – coś tak wstrętnego, jak trąd.
Wiwat Rita!
Rita nie jest rywalką Stefci. Rita nie gra w tę grę. Nie ściga się o tytuł „ordynatowej Michorowskiej”. Ona też kocha Waldemara, nawet wcale się z tym nie krje, ale… nie podporządkowuje się narracji, że musi zostać wybrana. Gdy widzi, że Waldemar kocha inną – milknie. Odchodzi. Nie dla efektu dramatycznego, nie z rezygnacji. Tylko z godności.
To Melania rezygnuje z godności. Choć ją to boli, zaciska zęby, chowa dumę do kieszeni, bo być „być ordynatorową Michorowską to brzmi dumnie”. Bo ojciec tak mówi. Bo tak wypada. I to właśnie Melania idzie po tytuł, nie po miłość.
A Rita? Rita nie zależy od mężczyzny, ani od rodu, ani od uznania. Ani od ojca. Ani od księżnej. Jest silna. I przez to – przezroczysta dla świata, który widzi tylko romantyczne tragedie i piękne twarze wśród róż.
Na marginesie: „Trędowata” wróci. Oby nie razem z jej smutnym przesłaniem
Rok temu ogłoszono, że powstaje nowa wersja filmowa Trędowatej. I choć pewnie znów będzie pięknie, z epokowymi strojami i muzyką, która unosi się jak mgła – mam nadzieję, że nikt nie uwierzy, że Stefcia to wzór, ideał, bo to ją wybrał ordynat… Finalnie nawet on nie umiał jej obronić przed światem (a właściwie to przed nią samą).
Że brak wiary w siebie, który zjadał Stefcię kawałek po kawałku, nie zostanie znowu romantyzowany różami, muślinami, anielskością, miłością jak z baśni.
Tematy do rozmowy z sobą samą:
– Czy też kiedyś byłaś pod ogromnym wrażeniem Stefci Rudeckiej granej przez Elżbietę Starostecką?
– Czy znasz kobiety, które są jak Stefcia, Melania, Rita?
– Kto w Twoim życiu „decydował, ile znaczysz”? Ty czy ktoś kompletnie inny? I kiedy zaczęłaś to wiedzieć?
Pamiętam film, ale nigdy nie należał do moich ulubionych, trochę zbyt sentymentalny, chyba nie nadawałabym się na Stefcię, bardziej na Ritę
jeśli powstanie nowa wersja chyba nie zdecyduję się obejrzeć, ale to zależy od obsady, oglądałam nową wersję Znachora i myślę, że mogłaby mi się spodobać, taka uwspółcześniona gdybym nie znała wcześniejszej wersji, w której aktorzy zostali lepiej dobrani moim zdaniem 