O sowach, koniach i ludziach

Matki małych sówek (ale i innych ptaków) czasami uciekają z gniazda. Kiedy wiedzą, że już wysiedziały, wykarmiły, ogrzały i… potrzebują trochę oddechu. W ornitologii nazywa się to female desercion. Dowiedziałam się tego dzień przed zwianiem z domu.  Na Mazury. Na Konie. Na siedzenie przy stole i ognisku z fantastycznymi dziewczynami. Na jogę w salce nad stadniną. Zabawę ceramiką (ogniem, dymem i wodą) pod bukietami suchych ziół, hej. I hormony szczęścia roztańczyły mi się jak szalone.

Well. Na koniu siedziałam jako dziecko (może 7-letnie). Posadzili mnie na takim rolniczym Kajtku, żebym zobaczyła, jak to jest. I tyle. Potem jakoś się nie składało. Nawet jak dziecię woziłam do stadniny, to sama tylko patrzyłam… I tęskniłam.

Trójka ze Stajni Koń Na Biegunach
(Glaznoty nad Gizelą, Mazury)

Przed dezercją

Może za tę tęsknotę odpowiadały geny dziadka Ignacego. Który jeszcze przed wojną był masztalerzem w Janowie Podlaskim? Gdzie wyjeżdżał na wiele miesięcy “układać” konie przed aukcjami. I musiał je bardzo lubić…

Za czasów dziennikarskich pisałam o wielkiej aukcji obrazów dla wielbicieli koni i wzajemnej życzliwości. Dochód pokłusował na dzieciaki, dla których jazda konna była bardzo potrzebną terapią (ciał i ducha). Wiktor, sprawca całego tego zamieszania, sporo opowiadał, na jakich cudach polega hipoterapia. Rodzice dzieciaków też.

Potem się wyprowadziłam z Siedlec, urodziłam córkę, zaczęłam pracować w zupełnie innej redakcji i… przyszedł czas na weekendową dezercję. Do Glaznot nad Gizelą (koło Grunwaldu).

W trakcie, czyli jak to jest w siodle

Siedząc już wysoko w siodle, nie miałam pojęcia,  czy bardziej się boję, czy jestem szczęśliwa. Kiedy koń ruszył łbem, wygrał strach. Chwilę potem, zaczął stopniowo maleć, ustępując miejsca sile, dumie i radosze. A ja zaczęłam się rozkurczać.

Mało tego. Na to, co przede mną i dookoła patrzyłam niemalże z lotu ptaka. Dlatego, że siedząc na koniu, bardzo łatwo poczuć, jak rosną skrzydła. I te skrzydła przeganiają wszelkie zła.

W pewnym momencie poczułam, że już w ogóle się nie kurczę, plecy mam proste, lecimy stępa, a niemal każdy kawałek mojego ciała… ćwiczy. Łącznie z mięśniami wokół ust i oczu.

A wszędzie pięknie. Jesień. Zielone liście żółkną. Owoce głogów i dzikich róż płoną na czerwono. Gdzieniegdzie też czerwony liść. Na czarno kraczą kruki. Droga też czarna, ziemiście  albo piaskowa. A gdzie spadnie promień czy wietrzny podmuch — to się mieni na inny odcień.

I jest pięknie.

Ekspertem nie jestem, ale wiem, że osoba, która pozwala ci siąść na konia, musi nim być.

Dziewczyny doskonale znały całe swoje stado. Zanim każdej z naszej siódemki dobrały siedem koni, z uwagą nas słuchały, żeby dowiedzieć się o nas jak najwięcej.

Między jazdami, jogami, ceramiką — dbały, byśmy były najedzone i napojone po korek. I kompletnie nie obawiały się, że słupki naszych dobrostanów nie podziurawią im sufitu. Takie są.

Po powrocie

Gniazdo zastałam w stanie jeszcze piękniejszym, niż je porzuciłam. Jako trio w komplecie,  stęsknione, kochane oglądaliśmy zdjęcia z Glaznot i Sulejówka. Ileż w jeden weekend może się dziać, o matko sowo…

Tak w ogóle u Moniki i Kornelii (naszych Gospodyń) stoi Sowia Chatka. A kiedy piekłyśmy na ognisku kiełbaski i serki, zakrzyczało coś i według Moniki to była pójdźka.

W kościółku, do którego pospacerowałyśmy tuż przed wyjazdem (a który już nie jest miejscem kultu tylko miejscem dialogu Kultur) w ławce ktoś “posadził” obraz z sową. Wszystkie znaki na niebie i ziemi znaczyły, że decyzja z wyjazdem była mądra jak sowa.

Końska dawka dobra jeszcze mnie niesie… Czuję się jak na neospasminie.

Czyż wypad na konie to nie jest super temat do rozmowy?

Zarówno jeśli chodzi o plany i wspomnienia takiegoż?

Albo wrażenia, co człeka z koniem związały i pewnie nigdy nie puszczą?

I tym wszystkim, co nas łączy ze zwierzakami i ludźmi? W tym najlepszym ze znaczeń oczywiście.

Tam daleko na ścianie wisi zdjęcie Marka Kotańskiego.