Kiedy chodziłam do 4 czy 5 klasy, koleżanka zrobiła mi (i innym koleżankom) psychologiczny test. Miałyśmy podać po 3 ulubione zwierzęta (w kolejności lubienia), by (jak się potem okazało) dowiedzieć się prawdy o sobie…
1…2…3… i voilà: cechy pierwszego wymienionego zwierzęcia — to takie cechy, które chce się mieć. Cechy drugiego zwierzęcia — widzą u ciebie inni. Cechy trzeciego zwierzęcia — rzeczywiście masz. Pamiętam, że wtedy, wymieniłam: 1. psa, 2. wiewiórkę i 3. sowę.

Wyszło na to, że wtedy:
- chciałabym mieć cechy psa (o, oczywiście tylko, za które je lubię, czyli: przywiązanie do swojego człowieka — choćby nie wiem co, wyluzowane podejście do życia — choć wiadomo, że pies też może mieć gorszy czas, to ogólnie nie komplikuje sobie życia na siłę)
- ludzie postrzegali mniej, jak wiewiórkę (zwinną, zawsze gotową na zimę zapasami i porządną dziuplą, podchodzącą po orzeszek w parku, śliczną?)
- chciałabym być jak sowa (ulubiony ptak bogini mądrości Ateny, pięknie prezentującej się na tle pełni księżyca, najlepiej w okolicy ruin).
Kiedy teraz szukałam tej zabawy w sieci, okazało się, że jest i to w różnych wersjach. Np. trzeba podać 3 ulubione gatunki zwierząt, ale: 1 to ulubione zwierzę, 2 – zwierzę, które chciałoby się mieć w domu (obejściu), 3 – drugie w kolejności ulubione zwierzę.
Dobra. To powiedzmy: pies, owczarek szkocki długowłosy, wiewiórka.
I w tej zabawie:
- 3 wymienione zwierzę ma cechy, które dostrzegasz u siebie,
- 2 zwierzę ma cechy, które widzą w tobie inni
- 1 zwierzę ma cechy, które rzeczywiście masz i ty…
Oba warianty zabawy mają nam poprawić humor. Ponieważ wymieniając ulubione zwierzaki, skupiamy się na ich zaletach. Z którymi — jak się potem okazuje — mamy wiele wspólnego. A przecież każdy, nawet najfajniejszy zwierzak ma cechy, o których wolelibyśmy nie wiedzieć… I nie wiadomo, czy ciemna strona charakteru ulubionych zwierzy też ma w tej grze jakieś znaczenie? Mam nadzieję, że nie
Czy fajnie byłoby być jak pies?
Pies uchodzi za zwierzę wierne. Ma super węch (choć dziki — lepszy). Potrafi pocieszać, przeganiać samotność, pomagać we wzięciu się w garść. To mądre zwierzę.
Ale przecież ma też cechy, które nie wszyscy cenią. Np. łapczywość przy jedzeniu i to, że za smakołyk może nauczyć się nawet chodzić na dwóch łapach. Chyba że jest z pseudohodowli lub po innych przejściach. Wtedy, może być tak, że zostanie uznany za psa „do niczego” (bo nie pociesza, a przyprawia o zmartwienia i niczego się nie uczy).
Kurczę, może i chciałabym być jak Lassie z nie-pseudohodowli i bez przejść… Długowłosą, uśmiechniętą, delikatną, mądrą. Ale czy te cechy dostrzegam u siebie? Chyba tylko długowłosość… A jeśli chodzi o wady, też niewiele się zgadza, bo nie jestem wszystkożerna, a już na pewno nie byłabym bezkrytyczna względem kogoś, kto mnie kopie, szarpie na smyczy, nie chodzi ze mną do weta, etc. Powiedzenie pieskie życie nie wzięło się znikąd… I pewnie nawet nie jeden owczarek coś wie na ten temat (bo rasa czy jej brak nie ma tu nic do rzeczy).

Czy fajnie byłoby być wiewiórką?
O, wiewiórki są super. Fajnie by było, gdyby faktycznie inni uznawali mnie za zręczną, zwinną, nieuchwytną, przeuroczą.
Wiewiórka to takie przeciwieństwo myszy. A mysi pośpiech kojarzy mi się z takim trochę przygnębiającym pośpiechem w ukryciu (norki, zboże, krzuny, trucht przy ścianie). Wiewiórka — też jest szybka, ale żadne ciasne, ciemne kazamaty jej nie ograniczają. Ona się nie boi, śmiało z gałęzi na gałąź, z drzewa na drzewo, pokonuje przestrzeń w pionie, poziomie i po przekątnych — zupełnie się nie boi.
Chciałabym pobyć wiewiórką, hej… Ale nie na zawsze. Bo ma i wady. Obgryza korę i pączki z drzew. Ptakom wypija jajka, a nawet pożera pisklęta. Zbyt wiele wiewiórek w parku czy lesie mogłoby doprowadzić to miejsce do katastrofy.
Być jak sowa?
Ma oczy dookoła głowy, świetny słuch. Wiele sów potrafi poruszać się bezszelestnie (specjalne pióra). Układ dzioba i oczu sprawia, że sowa ma jakby twarz. Co jest intrygujące i jednocześnie niepokojące. Zresztą, przez nocny tryb życia i krew na dziobie (najczęściej myszy lub innej sowy), od wieków kojarzy się z czarną magią.
Po lekturze Nocy sów wiem już, że sowy są okrutne. I że każda sowa wychodzi z założenia, że „albo ja, albo wróg”. I że wrogiem są wszyscy, a kto nie jest wrogiem — jest jedzeniem. Połykanym w całości. I często zwracanym w formie wypluwki, jako nadmiar, który do niczego już się nie nadaje. Sowy nie są takie, bo chcą — one tak są zaprogramowane przez naturę.
Dobrze byłoby umieć być czasem jak sowa. Uhu…
Czy nie?

Czy nie?
Znacie zabawę psychologiczną z wymienianiem ulubionych zwierząt? Któryś w ww. wariantów czy jeszcze inny? Czy uważasz, że „coś” w tym jest lub wręcz zgadza się bardzo dużo? Czy podczas takich zabaw warto uzmysławiać sobie, że nasze ulubione zwierzęta to nie są idealne istoty?
Źródła: B. Dyakowski: Z naszej przyrody. Warszawa 1903; J. Karczewski: Noc sów. Opowieści z lasu. Poznań 2020; fot. Pixabay/Rihain, Unsplash/Kanashi,
Najnowsze komentarze