Sztuczne konwalijki i włosy na cukier. Czyli co pamiętasz ze swojej pierwszej komunii?

Nie było białych limuzyn ani sali w hotelu z cateringiem. Raczej: lepszy obrus na stole, kompocik w kryształach, ciocia w lakierkach i plastikowe konwalijki w wianku. A do tego – być może – najważniejsze: uczucie, że to nasz dzień. Mimo że bez współczesnych fajerwerków.

Dziś komunie to często małe wesela – z wynajętym fotografem, animatorami i menu degustacyjnym. Ale pamiętasz może, jak to wyglądało w latach 90.?

Sukienka z Merkurego

W moim przypadku wyglądało tak:
– tania sukienka z Merkurego, sklepu wielobranżowego, gdzie obok stoiska z sukienkami można było kupić plastikowy nocnik albo proszek do prania w kartonie;
– marzenia o welonie i lokach (których chyba nawet nie wyartykułowałam, bo po co);
– wianek ze sztucznych konwalijek, które nie pachniały niczym, ale były nie do zdarcia;
– słońce;
– i dwieście marek w kopercie od chrzestnych, co do dziś brzmi jak hojne wsparcie, ale i jakaś niepojęta abstrakcja.

Nie pamiętam ani kazania, ani smaku hostii, ani szczególnego duchowego uniesienia. Pamiętam za to stawy, na które poszliśmy potem na spacer. I że dziewczyny z klasy miały fryzury „na cukier” – trzymały się potem przez tydzień.

Wspomnienia z komunii

Była skromność, prostota, czasem nieporadność – ale było też coś szczerego. Choć nasze matki nie spędzały godzin na messendżerze rozprawiając o wyższości sztucznych kwiatów nad żywymi, które przecież szybko więdną. I może warto o to dziś zapytać: czy naprawdę potrzebujemy wielkiego budżetu i niekończących się dyskusji na temat oprawy uroczystości, żeby zapamiętać coś na całe życie?

Pytania do rozmowy:
– Co pamiętasz ze swojej pierwszej komunii?
– Czy dzieciństwo bez komunijnych „eventów” było mniej wyjątkowe – czy bardziej?
– A może to właśnie brak przesady uczynił te wspomnienia trwałymi?