Szczerozłote chwile, których nikt nie uchwycił

Nie mamy zdjęcia.
Nie ma nagrania.
Nie kliknęło nic — poza sercem.

To momenty tak zwyczajne, że nikt nie pomyślał, żeby wyjąć telefon. A potem właśnie one zostają — jako miękkość w ciele, uśmiech w myślach, czułość, której nie da się odtworzyć, tylko przywołać.

Dziś — na wielkie szczęście — takich chwil miałam kilka.

Ilustracja, którą zrobiła mi Czatka AI na podstawie zdjęcia z sierpnia ubiegłego roku 🙂

Czwartek — dzień w redakcji. Na obiad zamawiamy pierogi ze szpinakiem, to tradycja. Nie robimy im zdjęć. Nie kręcimy rolki na Tik Tok z serii „z życia redakcji”. Po prostu uwielbiamy te pierogi i wcinamy, aż nam się uszy trzęsą. A potem tak nam dobrze…


Po pracy Sonata. Czyszczenie kopytek — lepiej niż ostatnio. Potem, na lonży oczywiście trochę stawia opór, ale idzie, ufa. Czasem zerknie spod grzywy tak, że wszystko się uspokaja. A czasem taka uparta…

Po treningu odprowadzam, staje na środku placu — czemu? Nie wiem. Ale jejku, jak jej szyja pachnie… Wczoraj, u Sharon Whilson czytałam, że podczas wąchania szyi koni, przypominają sobie to, co robiły ich mamy, jak trącały ich szyje. Sonata po chwili zaczyna ziewać — dobrze jej!

Potem Karolina. Nosimy siatencje z sianem, toczymy upartą belę, robimy kolację dla koni. Brudne ręce, zmęczone ramiona, śmiech. Bo przecież cały czas gadamy.
Nikt nie robi nam zdjęcia. I całe szczęście.

Przecież nie wszystko trzeba dokumentować, żeby było prawdziwe.
Nie wszystko trzeba chwytać w klatki, żeby zostało.

Zostaje jako uczucie.
Jak zapach koni na swetrze. Jak światło  popołudnia. Jak sól na skórze po łzach albo śmiechu.

Te chwile są jak złoto zakopane gdzieś tuż pod skórą.
Wystarczy, że sobie przypomnisz — i znów w nich jesteś.

Taki temat do rozmowy — w gronie lub ze sobą samym. Jakich chwil nie chwyciłaś w kadr czy klatki, a i tak wspaniale zapamiętałaś jako szczerozłote?