Wszyscy zachwyceni, a mnie czasem trafia jasna cholera. Wszędzie cudownie: listki, pastele, pozłoty na pisankach, świeżość i witalność. Okej, to jest fajne, ale… nie zawsze.
Weźmy te wiosenne porządki. No nie rozplanowałam tego. Zresztą albo padało, albo byłam w stadninie, albo mi się nie chciało. W efekcie, ostatnie dni przed świętami spędzam na myciu dziesiątek szybek, z klamką okienną pod łopatką (wiwat wykusze).

Wiosną doba wciąż jest za krótka
Po zmianie czasu idzie osiwieć. „Dłużej będzie widno” mówili. Znaczy i sił przybędzie witalnych z tym światłem. Po pracy, o 16. nie noc a normalnie drugie życie…
A sił jakoś przybyć nie chciało. Dalej spałoby się co najmniej do 9. Pracowało najwyżej do 14. Potem konika polonżowało. A potem jeszcze popisało, poczytało coś. Tymczasem wstawać trzeba o 7 nad ranem, pracować do 16 i do samej tej pory zaliczać co najmniej dwa zjazdy. Bo zmiany pogody, niewyspanie, przesilenie…
Staram się wlec do stajni, tam trochę ożywam, ale tak naprawdę to czuję, że ten wiosenny spadek formy, który notuję od kilku tygodni, dopiero powoli ustępuje. Z kim nie gadam, ma podobnie, więc nie wiem skąd na Instagramach tyle szybkiego trajkotania, energicznych kroków i wymachów rękami.
Zwierzęta wariują, ruje i w ogóle
Mogę zacząć od owadów proszę bardzo. Nie wiadomo skąd nagle zatrzęsienie od bzyczenia. Już nie tylko mole spożywcze (wciąż nie wiem, z którego sklepu konsekwentnie je znoszę), ale osy, szerszenie, a ja uczulona, to nie lubię.
Ha, a może radość, bo można pranie wieszać w ogrodzie? Taaa, ptactwo (kosy, sójki, sierpówki) oszalały i chlapią tym swoim kałomoczem prosto na świeżo upraną pościel, koce, zasłony.
Ukochana 5-letnia klacz (zresztą nie tylko ona) też poczuła wiosnę. Znamy się od sierpnia, a pierwszy raz widziałam ją w takim szale w połowie marca, w jej ruję. Cóż to był za niepokój!
Wiosenna presja na dosko
Wszyscy układają ciuchy w szafach albo odgruzowują dusze. Piją i jedzą 10 razy zdrowiej ode mnie. Cisną szpagaty, pilatesy, depilują się, uczestniczą w ekstremalnych drogach krzyżowych. Wszystko to ich odświeża i przybliża do cielesnego lub duchowego rozkwitu.
A ja? Well. Trenuję. Ale jak wracam rowerem od koni, to lepka potu, cała w piachu, zielonej końskiej ślinie i tak często pokonana przez to, że znów nie poszło tak, jak chciałam.
Na szczęście – zgrzeszyłabym słowem, myślą i zaniedbaniem, gdybym nie przyznała, że jest balans. Fajnych mam bliskich, fajne znam konie, nie toczy mnie alergia na żadne rośliny. I okej jest to, nie zawsze kocham wiosnę (z wzajemnością).
Najnowsze komentarze