Od dziś jestem szczęśliwą posiadaczką dwóch flakoników. Z zapachami, które — jak mniemam — zostaną ze mną na bardzo długo. Ponieważ bardzo długo szukałam właśnie tego, co właśnie znalazłam.
Przed ciążą, przez dobre kilkanaście lat byłam perfumoholiczką. Może nie upadłą, bo jednak nie chodziło mi nigdy o byle co (nie liczyła się tylko kolejna flaszka, tylko czy to, czy to, co w niej pachnie, jest dla mnie piękne). W ciąży — odrzuciło. Do tego stopnia, że w grę wchodziły jedynie bezzapachowe kosmetyki. Po ciąży — nie przeszło. Siedem długich lat przechodziło, bardzo powoli. Bym pod koniec 8. roku bez większych tęsknot — znów poczuła radość, że pachnę tym, czym sobie wymarzyłam.

Fiołki, fiołki
To — obok konwalii i piwonii moje ulubione kwiaty. Bo leśne, wiadomo. W dodatku najczęściej kwietniowe — jak konie. Fiołkowych nut w perfumach — cała gama. I w tych tanich i tych za miliony monet. Podczas ostatniej kąpieli w Tatrzańskiej Dolinie (przewrotna nazwa płynu do kąpieli o zapachu konwalii i fiołków właśnie), zatęskniłam do Feerie. Perfum Van Cleef & Arpels, które były mi fiołkowe jak żadne więcej.
Już wysuszona zasiadłam do internetów, by zamówić sobie na początek niezobowiązującą liczbę millitrów Feerie. Na wypadek, gdyby to był jednak fałszywy alarm. I miałoby okazać się, że jednak nie-e, bo nie mogę żadnych EdP, ani nawet EdT.
Zasiadłam i przypomniało mi się jeszcze, jak jakiś czas temu czytałam o Fiołkach św. Franciszka. Perfumach polskiego perfumiarza, proszę ja Was. I o ich wspaniałych recenzjach. Ostatecznie stanęło na tym, że Fiołki św. Franciszka – zamówiłam.
Dziś przyjechały do mnie i jestem zachwycona. Fiołki jak żywe, prawdziwe. Słodkie, fioletowo-zielone, nawet z tą charakterystyczną, lekko oleistą poświatką. Moje. Cały bukiecik. Jakbym cały czas trzymała w ręku…
Kto tak kiedyś miał? Że szukał i znalazł zapach perfum, który znał jedynie z natury?
Mimo że sądził, iż już wszystko stracone?
Cherry, cherry, sierść i cześć
Drugie to Maubousine Star Cherie. Wiśnia w marcepanie. Ładna. I szkoda, że tak szybko przemienia się w takie tańsze coś bez Tej klasy. Zapowiedzią jest moment, w którym czujesz nutkę, którą nazywam „sierść przy dupie” – taka jest właśnie sierściowo-zwierzęco-dupowa. Może to jest to, o czym inni mówią, że jest zwierzęco-zmysłowe w perfumach, nie wiem. Mnie tak średnio kręci. W każdym razie mija i potem już ta baza, naprawdę mało wiśniowa. Ładna, ale żeby wiśniowa gwiazda to nie…
Tak czy inaczej to i tak najfajniejsze wiśniowe perfumy, jakie znam. Pół stopnia niżej I want od Biblioteque.
Ale Fiołki to… wow. Dzięki nim fiołkowe historie będą się pisać nie tylko, kiedy kwitną fiołki.
Najnowsze komentarze