Dziś, nawet jak na listopad, zrobiło się wyjątkowo ciemno i mokro. Ale że Karolina nic nie pisała, postanowiłam nie księżniczkować. I po prostu stawić się w umówionym wcześniej miejscu i czasie. Tym bardziej, że jeśli chodzi o konie to chyba jestem fein[1]. Więcej niż 7 dni bez tej bliskości i trzęsą mi się ręce.
Łzawią oczy. Trudniej oddychać. I czuję się jak zasługujący na pogardę lub pobłażliwość bambik[2]. Za to, jak już sobie poszczotkuję, osiodłam, poprowadzam, pojeżdżę – fr[3] – czuję się jak brat[4]. Tak. I dlatego, dla zabawy, w dniu ogłoszenia finałowej dwudziestki w plebiscycie na Młodzieżowe Słowo Roku – postanowiłam wykorzystać je do opisu moich dzisiejszych (wybranych) przygód.

Czemó[5] to tak?
No to wzięłam toczek, bidon i ruszyłam. Rowerem. Przez pierwsze 50 metrów było nawet okej. Potem już mżawa zamżawiła mi okulary. A w co ciemniejszych zaułkach okazywało się, że latarka przy rowerze jest tak bardzo nie świecąca… Że w pewnym momencie, już na ostatniej prostej (ciemnej, pełnej wertepów drodze), dopiero gdy przejeżdżał jakiś samochód (ze światłami), zorientowałam się, że skręciłam z tej drogi (prostej) w nieużytki.
Cóż, udało się dotrzeć. Na ustalone miejsce i w czas. Pewnie. Do teraz jednak nie mogę ogarnąć, dlaczego nawet przez chwilę się nie wkur*iłam. Po 8 godzinach w pracy, w której mi nie szło i wkur*wiałam się cały czas. Choćby z rozpędu powinnam się rozgniewać na deszcz, ciemność, idiotyczną sytuację z nieużytkami…
Może dlatego, że Właściwa droga i łatwa droga nigdy nie wiodą tą samą ścieżką (K. Garcia)
Dla delulu[6] i nie delulu – najlepiej u celu
Jeździło się super, wiadomo. Jak za każdym razem: GOAT[7]. Inaczej bym siedziała w domu, w cieple i w ogóle, skrolując brainroty[8] . Jak wielu z nas, którzy akurat po robo nie mają co robić, więc robią jakieś krindżowe[9] rzeczy, do których oficjalnie wolą się nie przyznawać. I mają do tego prawo.
Wróciłam śmierdząc jak stary czaprak. Poczochrana. W butach w błocie. Noo, tak z zewnątrz to zupełnie nie glamour[10]. Ani rizzz[11]. Ale wewnętrznie i dla siebie – bardzo glamour i bardzo rizzz. Tak, Sigma[12] Rizz. Z takim poczuciem siły w nogach, że bez problemu mogłabym wskoczyć nawet na coś bardzo wysokiego i krzyknąć „Oi baka baka”[13].
Żeby było jasne: moje umiejętności jeździeckie nie są slay[14]. Ale cudowna aura[15] Hepci i Sonaty (klacze, które uczą mnie jeździć) działa na moją aurę tak pięknie… Mogłabym siedzieć w stajni albo na pastwisku oporowo[16].
Dobra, powoli starczy tego yampingu[17].
Na koniec dodam, że nie rozumiem znaczenia ani skibidibi, ani azbestu – wszystkie portale powielają to samo za PWN, ale nie podają kontekstu, w którym możnaby te słówka osadzić.
Womp, womp[18] – tak bym powiedziała, gdyby ktoś kazał mi swoimi słowami opowiedzieć, o co z tym chodzi.
[1] ktoś uzależniony (nie tylko od alko czy narko, ale i od zachowań), pragnący czegoś bardzo
[2] naiwna niezdara, która nawet nie ma pojęcia jak bardzo nią jest
[3] for real — naprawdę, serio
[4] zbuntowany „dzieciak”, rebel, hedonista, osoba niezależna od nikogo i niczego, pewna siebie
[5] czemu, tylko nacechowane zdumieniem — mój faworyt jeśli chodzi o MSR 2024
[6] ktoś ogarnięty obsesją na jakimś punkcie (lub ktoś odklejony od rzeczywistości)
[7] od pierwszych liter Gratest of All Time, czyli najlepiej w historii (dziejach)
[8] dosłownie: gnicie mózgu; a konkretnie – od małowartościowych (również językowo) treści na Tiktoku (a może i w innych soszlmediach)
[9] obciachowe
[10] styl pełen blasku, przepychu
[11] określenie oznaczające cechy osoby charyzmatycznej, pełnej uroku i czaru
[12] ktoś pewny siebie, godny podziwu (rizz – wzmacnia znaczenie)
[13] rodzaj chellendżu – robiąc głupie wskakuje się na coś z tym okrzykiem, rodem ze świata anime (baka – po japońsku to głupiec)
[14] godne podziwu, „miażdżące”, rozwalające system
[15] pole energetyczne emanujące z człowieka (dobre lub złe)
[16] w opór, do oporu, ile się da,
[17] przedłużające się ględzenie
[18] tak się mówi, kiedy nie chce się dłużej na dany temat rozmawiać
Najnowsze komentarze