3 wyzwania w Dzień Dziadka (czyli nie śmiej się dziadku…)

Budzimy się rano, a tu ziąb. Idę do panelu piecowego. Napis głosi, że awaria. Pierwsza myśl: A było się śmiać z pani Wąsik? Stary by wiedział, co robić, ale go nie ma… Okutałam siebie w swetry, dzieciaka w koce, zrobiłam kawę i działam. Pech (nasz) chce, że (nasz) hydraulik bawi w Zakopanem. Ale jest szansa, że sytuację uratuje hydraulik sąsiadki….

Dzwonię do starego. Czy go czasem nie aresztowali. Ale nie. W tle słyszę tylko śmiech kolegów. Robi się coraz chłodniej. Dobra, przesadzam… Ten hydraulik na wieść, że w domu z awarią pieca jest siedmioletnie dziecko, nie dopuścił do wychłodzenia ani nas, ani domu. W ciągu kwadransa było po awarii. Tylko że to wcale nie był koniec kłopotów tego dnia.

Gdzie jest ten paczkomat?

Po południu ruszamy do paczkomatu, co to przy naszym ulubionym spożywczaku. Zaczynamy od chęci wyjęcia paczki. Ale jej tam nie ma. Wgapiam się w maila i okazuje się, że w związku z czymś tam, paczka trafiła do paczkomatu 15 minut drogi stąd. Dodam, że w ciągu ostatnich tygodni nowych paczkomatów w moim mieście przyrosło ze 100. Rade nie rade, zrobiłyśmy zakupy i udałyśmy się na poszukiwanie Tego paczkomatu. Znalazłyśmy. Choć do ostatniej chwili zasłaniała go kopara. Ponieważ tenże paczkomat stanął sobie niedawno w samym centrum prac budowlanych nieopodal targu… Wkrótce potem wróciłyśmy do domu z paczką. Ale to też wcale nie był koniec kłopotów tego dnia.

Miały być pomidorowe

Zgodnie z planem, zamówiłyśmy pizzę. Tradycyjnie: na cienkim + pomidorowe sosy. Pan przyjechał wkrótce, ale z dwoma sosami czosnkowymi. Na widok mojej miny, powiedział, że zabierze te sosy i zaraz przyjedzie z pomidorowymi. Już nie wchodziłam na górę, tylko drewnianą częścią szczoty skuwałam lód ze schodów. Zastanawiają się, co jeszcze… I oby nie był to zjazd z tych schodów prosto na jakiś SOR w celu gipsowania się. Sosy pomidorowe przyjechały. Pizza — pycha. Te sosy mają też najlepsze…

Jeszcze z 70 kilo…

Zastanawiam się co dalej. Czy wydarzy się coś jeszcze, co rozwiąże się w ciągu maksymalnie kwadransa, czy już będzie spokój? A może gruchnie na całego (jak topiący się śnieg z dachu), że się nie pozbieramy przez najbliższy rok?

Nomen omen, może gruchnąć nasz taraso-balkon. Wczoraj spadł nań z dachu cały śnieg. Przewaliłam dziś z 50 łopat po ok. 3 kilo śniegi. Razem 150 kilogramów. Mam w planach jeszcze z 70 zrzucić, ale nie wiem, czy i jak mi się to uda. Ciężki ten śnieg, przymarznięty, eh… Przynajmniej jest zabawa. A ja i tak już jestem z siebie dumna 😀

Dziadek też odśnieża. Mimo że w nocy ma być deszcz i prawdopodobnie to nasze odśnieżanie i skuwanie lodu nie ma żadnego sensu. Bo to zrobiloby się samo…

 Tak czy siak, wieczorem patrzę w przyszłość z jakimś podejrzanie niepopranym optymizmem.