Świnia Malwina to pierwsza książka, którą w tym roku przeczytałyśmy z Sześcioipółletnią. Autor Krzysztof Łapiński (filozof, tłumacz, dziennikarz) już po raz drugi (po Dziku Dzikusie) nie zawiódł, o nie…
Przesłań tej książki jest sporo. A jedno z najważniejszych to powiedzenie głównej bohaterki, że: każde niestety ma swoje zalety. Do takiego wniosku może dojść wyłącznie istota mądra (która umie czytać) i która w dodatku przeszła w swym życiu niejeden dramat. Odebranie od matki. Samotność. Ucieczkę po lepsze życie. Świadomość swoich ograniczeń (m.in. krótkie nóżki i pękaty brzuszek).
Każde Niestety?
Kiedy znamy już sentencję: Każde niestety ma swoje zalety i świnkę, która wiele razy naprawdę się bała i cierpiała… możemy uznać, że w sumie to naprawdę za każdym „Niestety” mogą kryć się jakieś plusy. A co za tym idzie, nie mamy wiele do stracenia, wdrażając tę zasadę w nasze życie, gdy we znaki dają nam się różnego rodzaju niestety. Począwszy od błahych, aż po te najcięższego kalibru. Jak wiadomo, skala każdego niestety ma wymiar indywidualny (co zależy od wieku, systemu wartości, rodzaju straty, wrażliwości, etc.)
Niestety, świnia Malwina jest tylko świnią i w dodatku tylko bohaterką książki — powie ktoś. Na co odrzeknę, że to prawda i jednocześnie ma również swoje zalety, bo:
- świnia to zwierzę inteligentne i jednocześnie nie tylko dlatego…
- porównywana jest do człowieka dość często (a człowiek do niej),
- gdyby nie była bohaterką książki, to nigdy byśmy jej dobrze nie poznali (na Instagramie lansowałaby się tylko w najlepszych momentach swego życia i z filtrem).
Na jedno niestety przynajmniej 2 zalety
Cała zabawa polega na tym, że na 1 niestety przypadają co najmniej dwie zalety (nie zaleta, a zalety, inaczej się nie rymuje i w ogóle nie ma sensu, bo jest tylko remis). Dopiero wtedy może działać magia przewagi zalet nad każdym niestetem.
W praktyce może to wyglądać tak, że: myślisz na temat jednego niestety i szukasz zalet tego stanu rzeczy. Im więcej, tym lepiej (się robi). Zostawmy w przeszłości powiedzenie Każdy kij ma dwa końce, dla dobra sprawy dostrzegając więcej plusów jednego niesteta, aż do happy endu.
By nie zdradzać wszystkich perypetii Malwiny, napiszę tylko, że nawet wtedy, kiedy niestety przebywała w chlewni, by skończyć jako kotlet czy szynka, to:
- nie wiedziała, co ją czeka i
- nie musiała się martwić o jedzenie i ciepło,
- miała przy sobie matkę i rodzeństwo (przynajmniej do czasu).
Satysfakcję z życia odkryła jednak dopiero w lesie… Gdzie wjechała dobra zabawa (np. puszczanie bąków w stawie), ale i pewna dyscyplina w parze z wysiłkiem (umysłowym i fizycznym, za to na rzecz dobrostanu własnego, a nie tych, co lubią szynkę).
Dodam jeszcze, że świnia Malwina — tylko dlatego, że nie poddała się rozmaitym ciosom losu — szczęśliwie trafiła do raju na ziemi dla świnek. W książce to Świnkowo, a naprawdę to miejsce nazywa się Chrumkowo i założę się, że każda świnka chciałaby tam trafić. Oczywiście, mogła liczyć na pomoc dzielnych dzików, wiewiórek, kruka i zająca, a wreszcie i ludzi, którzy lubią i szanują świnki. I tu też jest (nie)ukryty sens: że w pojedynkę trudno o dowody na to, że optymizm działa cuda.
Najnowsze komentarze