Pierwszy wieczór nad Bałtykiem i… pobudka na polu kukurydzy

Ten moment, kiedy jest się tuż… I kiedy wreszcie dociera się do celu. Kiedy jeszcze ten cel jest wielki a Ty, człowieku przy nim – taki tyci. Zanim cel zmaleje, zmieni się w coś, co zwyczajne, bo pojawi się nowy… Cudowne uczucie, do którego chyba najlepiej pasuje “Trwaj chwilo, jesteś taka piękna”. Też tak masz?

Do Stegny nadjechaliśmy w poniedziałek, około godziny pańskiej 18. Raczyło wiać i kropić, ale nie bylibyśmy sobą, gdybyśmy nie ruszyli powitać się z morzem. Szybki rozładunek i… “Lasem, prosto lasem proszę państwa. 25 minut lasem i będziecie na plaży”.

 Las – pełen paproci i krzewinek jagód. Błyszczących na zielono i niebiesko żuków. I okrzyków myszołowów. Szliśmy, szliśmy i nie mogliśmy się nacieszyć tym spacerem. Zwłaszcza, że z każdym krokiem powietrze zmieniało się na słodsze – tak pachną tylko sosny na wydmach. Mało tego, z każdym krokiem coraz wyraźniej słyszeliśmy też szum fal. Po drodze nie spotkaliśmy żywego (ani martwego) ducha.

Dobry wieczór Morze

Wreszcie – Ono. Wytęsknione od lat, szalone od wiatru, wyłoniło się zza wydmy. Mała aż się złapała za głowę. No bo jak inaczej na widok takiego bezkresu z wody, piany i nieba? W dodatku oświetlonego fioletowo-ognistą iluminacją zachodzącego słońca?

Szliśmy wzdłuż tego morza czując wszystko tylko nie zmęczenie i głód, które jeszcze do niedawna tak dawały nam się we znaki.

Fale wyrzucały na brzeg coraz to nowe muszelki – od śnieżnobiałych, przez perłowo-różowe, aż po te bursztynowe. Oczywiście, że samych bursztynów też wypatrywaliśmy…  Ale prócz muszelek trafiały się tylko korki od butelek, kawałki drewna (jeden wielkości foki), a nawet sztuczna szczęka…

Doszliśmy do kolejnego zejścia i szliśmy patrząc na Bałtyk przez sosny. I na zachód słońca.

Tak trafiliśmy na jakiś camping a potem… na najlepsze gofry świata. I wcale nie droższe niż w Magicznych Ogrodach (6 zł za takiego z cukrem-pudrem, 15 za takiego z bitą śmitą i owocami).

Różowym melexem w nieznane

Zmęczenie wielogodzinną jazdą samochodem i leśno-plażowym spacerem mimo wszystko coraz bardziej dawało o sobie znać. Jedną z ostatnich rzeczy jaką pamiętam była szalona jazda różowym melexem z dziewczyną z kucykiem. Przy głośnej muzyce. Postój przy Biedronce gdzie Karol miał kupić piwo i serek. Dosiadł się tam do nas szef jakiejś kuchni, który skarżył się, że zamawiał 15 kilo karkówki a przywieźli mu tylko 6 i musiał główkować… I że jest na nogach od 7. a już po 22… Jakiś piękny dom, jakieś schody z pięknymi sznurami zamiast poręczy, oblekanie pościeli, pobieżna toaleta… Pianie małego kogutka.

Tosty, jam, cafe. Rozmowa o tym co dalej. Pochmurno… Wszystko trochę jak we śnie… Znów w samochodzie, ale krótko…

Labirynt w polu kukurydzy

– Trochę przeraża mnie odgłos tego kombajnu – odezwał się Karol kiedy z mapą przemierzaliśmy labirynt w kukurydzianym lesie. Kombajn harcował co prawda zupełnie na innych areałach, ale jego dźwięk działał na wyobraźnię. Człowiek czuł się taki mały wśród tych wysokich na 2,5 metra kukurydz…

Za punkt honoru obraliśmy przejście dużego labiryntu, który z lotu ptaka układał się w morskie stworzenia i napis: STEGNA. Zrezygnowaliśmy z pobrania aplikacji i animacji na ekranie przy querkodach. I tak było sporo emocji. Oczy i uszy otwierały nam się coraz bardziej. Tak, zmysły i umysły dopiero teraz zaczynały pracować.

– Chyba już tu byliśmy – zauważyła Mała na jednym z zakrętów. Faktycznie trudno było o jakieś charakterystyczne punkty zaczepienia.

Jak tam Twoje wakacyjne sukcesy? Chwile z serii “trwajcie, jesteście takie piękne”? Życzę całej kolekcji momentów bycia tuż, tuż i docierania do celów. Takich, które może i onieśmielają, a potem tak fajnie czynią człeka silniejszym.