Pierwszy dzień jesieni zapowiadał się jako cudowna okazja do tego, by być jak Ona. Perfekcyjnie gotowa na wszystko. Na wszystko, co wiąże się z rolą: matki, żony (a choćby i wdowy), pani domu, przyjaciółki, obiektu westchnień psychopaty-aptekarza…. Arystokratyczna Bree Van de Kamp.
Coś mi mówiło, że to się nie uda. Mimo to jeszcze w piątkowy wieczór już kiedy mąż wyszedł z kolegami na nocną poniewierkę, nie traciłam nadziei. Nawet oglądając Smerfy, zagaiłam Sześcioletnią, że może by tak liście jesienne powycinać czy coś…

Właściwie rozłożyć akcenty
Kiedy wieczorem już zgasiłam światło, myślałam, że jest przecież mnóstwo znakomitych sposobów na to, by nazajutrz zaakcentować nadejście jesieni. Cieszyć się tym, celebrować, pozytywnie zaskakiwać nawet samą siebie.
Wszak dysponowałam:
- żelem pod prysznic o zapachu śliwki,
- możliwością usmażenia placków z jabłkami (zrezygnowawszy z wykonania grzybków z kruchego ciasta, a potem z szarlotki),
- pudełkiem świeżo zebranych przez dziecko i męża kasztanów,
- licznymi częściami garderoby we wszystkich odcieniach czerwieni, brązów, musztard i miodów,
- gotowością, by naprawdę potrenować bycie doską jak Bree.
Oh, ona na pewno zorganizowałaby ten dzień lekko, a jednocześnie niczym bogini jesieni…. W dodatku z tymi wspaniałymi, rudymi włosami!
Dodatkową motywację stanowił fakt, że w sobotę 23 września od rana miały być u nas dwie koleżanki Sześcioletniej, a od południa — moja Koleżanka z trzema córkami. Koleżanka, która w wielu sprawach mogłaby podać sobie rękę z kim? Z Bree!
I oto ja – ja! – mogłam zorganizować im czas i przestrzeń w ten wielki, piękny dzień…
Wszystko wydawało się kwestią właściwego rozłożenia akcentów.
Nie ten żel, nie ten wafel, nie to wszystko
W pierwszy dzień jesieni obudziłam się o 9. Najpierw upewniłam się, czy mąż wrócił z nocnej poniewierki. Wrócił. W żaden wyrafinowany sposób nie sprzątnął go żaden mój wielbiciel. Nie byłam wdową. Parząc kawę, pomyślałam, że tak będzie mi łatwiej… choć Bree udźwignęłaby celebrowanie 23 września nawet w czerni, to ja mogłabym tego nie przeskoczyć.
Ale potem wszystkie moje zamierzenia spełzły na niczym. Totalnie zapominając o żelu śliwkowym, wykąpałam się w żelu różanym, a włosy umyłam w szamponie z piwonii. Potem ubrałam się w zieloną sukienkę z falbanką, ala fartuszek — Bree chodziła wyłącznie w spodniach w kant lub wąskich spódnicach. I w przypływie głupawki skomentowałam rozdeptane na dywanie wafelki: „Dep-tać-dep-tać-wię-cej-wa-fli-dep-tać!”. Dziewczynki były w 7 niebie i doskonale pojęły aluzję, by jednak nie deptać. I nie kruszyć.
A jednak miałam już przeczucie graniczące z pewnością, że jesienny, nostalgiczny nastrój w tym domu już się dziś nie pojawi. Żeby był to jeszcze wafelek z karmelem, taki, który można położyć na kubek z gorącą herbatą, żeby karmel bardziej się ciągnął… A to był wafelek do lodów.
Na szczęście zaczęło padać i
Po południu zaczęło padać. Dzieci najadły się makaronu. Placki z jabłkami chodziły za mną od rana, ale wychodziło na to, że tylko za mną. Kiedy Młode oglądały Vayanę (tak, wyjątkowo niejesienna bajka), poszłam te placki smażyć. Znalazłam jedno jabłko i to było okej… Starczyło, by w chacie wreszcie zapachniało jesienią.
Przyjechała Monika. Dziewczynki zaszyły się w pokoju, przygotowując przedstawienie. Siedzieliśmy w kuchni i gawędziliśmy o wszystkim, tylko nie o spadających liściach i pogodzie. Potem było widowisko dla rodziców. Z elementami komedii i creepy.
Szczerze mówiąc, zupełnie zapomniałam o Bree… A kiedy sobie przypomniałam, to tylko po to, żeby się przyznać do cud-jesiennych zamierzeń. Bez skruchy, raczej w formie anegdoty.
A jak Twój pierwszy dzień Jesieni?
Dział się zaplanowany czy spontaniczny?
Byłaś gotowa/byłeś gotowy na wszystko, co zdarzy tego dnia?
Znasz dziewczyny z serialu Gotowe na wszystko?
Najnowsze komentarze