Czerwiec w literaturze ma się pięknie. W czerwcu Ania przybyła na Zielone Wzgórze. W czerwcu zakwita kwiat paproci i w ogóle dzieje się wiele… Czy opisy przyrody mistrzów literatury pozwalają spojrzeć na czerwcowe cuda z jeszcze większym zachwytem? Uważam, że tak. Ale to naturalnie temat do rozmowy.
Literaci uwielbiali czerwiec. I trudno im się dziwić. Szczególnie wrażliwy na piękno czerwcowej przyrody był chyba Władysław Reymont (i dał temu wyraz wcale nie w Chłopach, a w Ziemi obiecanej).
Czerwiec w powieściach
Pewnego popołudnia, w pierwszych dniach czerwca, siedziała ona na swym zwykłym miejscu. Ciepłe i jasne promienie słońca zaglądały przez okno. Koło dworku roztaczał się cudny sad, strojny teraz w najpiękniejszą szatę weselną z bladoróżowych i białych kwiatów, nad którymi unosiły się brzęcząc miriady pszczół.
L. M. Montgomery: Ania z Zielonego Wzgórza
***
Wolę okrągłe buziaki i mocne rumieńce Diany lub Ruby Gillis. Ruby jest bardzo efektowna. A jednak… nie wiem czemu, kiedy widzę Anię w ich towarzystwie, one obok niej wyglądają pospolicie i ciężko, chociaż są od niej o wiele ładniejsze. Zupełnie jak te białe czerwcowe lilie, które Ania nazywa narcyzami, obok wielkich, czerwonych piwonii.
L. M. Montgomery: Ania z Zielonego Wzgórza
***
Noc była cudowna, słowiki rozśpiewywały się coraz tęskniej, aż im zaczęły odpowiadać z nadrzecznych gąszczów kosy i polał się wtedy nieporównanie piękny deszcz dźwięków, który się rozlewał w tej cichej, czarownej nocy czerwcowej, pełnej ciepła bijącego z rozgrzanej ziemi, gwiazd na niebie i zapachu bzów, których były pełne klomby stojące przed oknami.
W. Reymont: Ziemia obiecana, T. II
***
Nie usnął jednak, nie dała mu spać ta noc czerwcowa, kipiąca potężnym życiem wiosny.
Księżyc wisiał wprost okien, napełniał pokój niebieskawym pyłem i rozlewał potoki łagodnego światła na uśpione miasteczko, na puste uliczki i na szerokie pola, pokryte lekko falującymi zbożami, nad którymi rozwłóczyły się szkliste mgły i wisiały spokojnie, z łąk i oparzelisk podnosiły się białawe opary niby dymy z kadzielnic i biły kłębami ku granatowym przestrzeniom; a z mgieł, ze zbóż sennie szumiących, operlonych rosą wznosił się coraz potężniej chrzęst świerszczyków polnych, płynący przytłumionym i rozdrganym na miliony dźwięków rytmem bezustannie rozbrzmiewającym w powietrzu; odpowiadały im chóry żab, które podnosiły z bagnisk rechot i wołały ostro: rade, rade, rade!
Milkły po chwili, aby dać głos innym chórom usadowionym na dalszych błotach, po stawach zarośniętych, przebłyskujących lustrami wody, przez które wlokły się promienie księżyca niby ostrza złote; po brzegach strumieni obrośniętych pochylonymi pod ciężarem rosy tatarakami, po rowach pełnych żółtych kaczeńców i niebieskich niezapominajek, nad którymi stały popróchniałe wierzby o wielkich głowach, pokrytych niby włosem gęstym młodymi pędami.
Ze wszystkich stron zrywały się hymny śpiewane z upojeniem w tę noc wiosenną, pełną czaru nieopowiedzianego, krzyków głębokich, śpiewów, drgań ledwie odczutych i miłości.
Słowiki śpiewały w każdej kępie bzów i odpowiadały im tysiączne głosy ptactwa, klekot bocianów zrywający się czasami z wielkiego modrzewiu, stojącego w szczycie dworu, krzyki jękliwe czajek na moczarach, słodki szczebiot jaskółek po gniazdach, chrzęsty zbóż, huczenie chrabąszczów goniących się po drzewach, ryki krów po oborach i rżenie dalekie koni pozostawionych na noc po pastwiskach.
A chwilami milknął świat i robiła się cisza tak głucha i przeogromna, że słychać było kapanie rosy spływającej z liścia na liść i bełkot rzeczułki za dworem, i jakby głęboki oddech ziemi.
Ale po tej chwilowej ciszy — wszystkie głosy zerwały się w tym mocniejszym chórze, wszystkie drzewa, trawy i stworzenia śpiewały przejmujący hymn miłości i jakby wyciągały do siebie gałęzie, kwiaty, ramiona i oddawały się sobie z przerażającym uniesieniem.
Cała ziemia we wszystkich głosach śpiewów, bełkotów i szumów, we wszystkich tętnach roślin i tworów, we wszystkich skrzeniach blasków i promieniowań, we wszystkich zapachach przenikających powietrze — skłębiała się w przeogromny, nabrzmiały żądzą miłości wir, który jakby porwany rozszaleniem tej wiosennej nocy i pożerającą tęsknotą wieczności, rzucał się na oślep w objęcie bezdni zewsząd rozwartej, ciemnej, błyszczącej zimną rosą gwiazd i miliardami słońc i planet, głuchej, tajemniczej, strasznej.
W. Reymont: Ziemia obiecana, T. II
***
Poczuły nieznaną nam rozkosz róże w ogrodzie i wydały w spazmach rozkwitu pachnące westchnienie.
Rozrywa się lepka cieśnia ich płatków, gdy po długich deszczach spadła na nie w ten czerwcowy poranek płomienna sfera upału.
Niewidzialny kos, pustelnik, ukryty w zielonych gałęziach sosny, pochyłej od wiatrów zachodu, która dlań puszczą jest macierzystą i ojczyzną, wita słońce uwielbiającym poświstem.
Karmazynowy, kwiat begonii dźwiga kielich swój spod piasku, którym go chłoszczące wiatry i nawalne deszcze przybiły.
St. Żeromski: Międzymorze
***
Ranek czerwcowy był prześliczny, chociaż po chłodach majowych, gorąca nadeszły szybko, i dnie już były skwarne.
J. I. Kraszewski: Dwie królowe
***
Czas był pogodny, czerwcowy. Przez otwarte okno jadalni wnęcał się łagodny wietrzyk wieczorny, lekko wydymając koronki firanek. Z parku wsączały się do wnętrza aromaty kwiatów, płynął zapach przekwitających jaśminów. Z alei klonów szły skargi słowików, czasem zabłąkał się cichy poświerk zasypiających świerszczy.
S. Grabiński: W domu Sary
***
Był piękny wieczór czerwcowy, w powietrzu unosił się balsamiczny zapach lasów iglastych, od czasu do czasu słychać było czułe gruchanie gołębi, a tu i ówdzie, w głębi paprociowego poszycia gajów, przemykały rdzawe skrzydła bażantów. Małe wiewiórki wysuwały łepki spomiędzy gałęzi brzóz; króliki przedzierały się przez zarośla z zadartymi do góry białymi ogonkami. W chwili wszakże, kiedy wjeżdżali w aleję parkową, niebo zaciągnęło się chmurami, dziwna cisza zaległa powietrze, wielkie stada wron przeleciały bez szelestu nad ich głowami i zanim dojechali do zamku, spadły pierwsze grube krople deszczu.
O. Wilde: Duch z Canterville
***
Bo młodość pańska potrwa tak krótko, tak bardzo krótko! Pospolite polne kwiaty więdną, ale rozkwitają na nowo, Złoty deszcz na przyszły czerwiec okryje się taką samą szatką złocistą, w jaką się przystroił dzisiaj. Za parę tygodni powojnik okryje się purpurowymi gwiazdami i rok za rokiem zielona moc jego liści osłaniać będzie purpurę tych gwiazd. Ale nasza młodość nie wraca nigdy, tętno radości, jakie w nas bije w dwudziestym roku życia, słabnie, Członki nasze stają się ociężałe, zmysły tępieją.
O. Wilde: Portret Doriana Greya
***
Przemierzali olbrzymie połacie lasów bukowych, które szumiały i śpiewały wszystkimi czarami czerwcowego rozkwitu.
Deotyma: Branki w jasyrze
***
I znowu był czerwiec — łagodne, długie, wolno gasnące wieczory, wieczory które tak wiele obiecują, że cokolwiek się z nimi zrobi, ma się zawsze wrażenie porażki, zmarnowanego czasu. Nie wiadomo, jak najlepiej je przeżyć. Iść przed siebie albo może zostać w domu i siedzieć przy szeroko otwartym oknie, tak żeby ciepłe powietrze, nasycone dźwiękami lata, weszło do pokoju i zmieszało się z książkami, z ideami, z metaforami, z naszym oddechem.
Ale nie, to także nie jest sposób, to nie jest możliwe. Można ich — tych niekończących się wieczorów — tylko żałować, kiedy już przeminą, kiedy dzień będzie coraz krótszy. Są nieuchwytne.
A. Zagajewski: Lekka przesada
***
[…] mówiła, że w czerwcu zawsze czuje się jak po szampanie.
— I tęsknię, tak bardzo tęsknię — powtarzała. — Kiedy nawet późno w noc na niebie widnieje jeszcze jasna smuga, wyobrażam sobie, że gdzieś tam coś na mnie czeka, coś mnie wabi, przyzywa, i tak bardzo chcę ulec tej pokusie…
Ch. Link: Cienista róża
Czerwiec w poezji
Kto na Święta Zielone, dal kusząc, rwie kwiaty —
Mówią o nim: «Deszcz zrywa!» — że niby to właśnie
W ślad za kwiatem — wszemrany w pijanych wód baśnie
Deszcz nadbiegnie — wesoły, kropliście skrzydlaty!
Zrywamy deszcz! Idź wolniej i śnij się tym kwiatom…
Deszcz zrywamy! O, dłuż się, poranku czerwcowy!
B. Leśmian: Poranek
***
Być kimś — jakie to żałosne.
Imienia swego nie pragnę
jak żaba w czerwcu życia głosić
przed zachwyconym bagnem.
E. Dickinson
***
[…] powrotny czerwiec;
patrz, rozpachniał się już
na pszczelną pracę!
Srebrny wiatr, srebrny kurz,
srebrne akacje.
K. I. Gałczyński: Srebrne akacje
Źródła: B. Leśmian: Wiersze; E. Dickinson: Wiersze; L. M. Montgomery: Ania z Zielonego Wzgórza, W. Reymont: Ziemia obiecana, T. II, Ch. Link: Cienista róża, A. Zagajewski: Lekka przesada, O. Wilde: Duch z Canterville, O. Wilde: Duch z Canterville, K. I. Gałczyński: Wiersze
Najnowsze komentarze