Jasno od śniegu i słońca, ale i zimno. Jednocześnie bohaterowie literaccy znajdują już w lutym fiołki, a nawet konwalie, nie mówiąc o innych oznakach wiosny. Luty to miesiąc, którzy pisarze naprawdę lubią…
Pewnie, że podczas rozmowy ustnej trudno jest przerzucać się z pamięci cytatami o lutym w literaturze. Ale można sobie się tymi cytatami dzielić na piśmie, a potem rozmawiać o tym, jak różnie a pięknie ten luty został pokazany.
Cicho było, gwiazdy lśniły, zdawało się, że ta noc lutowa nigdy nie będzie miała końca, a mrok i mróz, jakie ta noc roztoczyła, długo trwały na ziemi, trwały, choć słońce wzeszło, trwały, choć zaspy, przez które brnęła Marianna, stopniały już, zmieniły się w wodę.
S. Lagerlof: Gösta Berling
***
Niezrównanym blaskiem lśniło wszystko tego pogodnego dnia lutowego. Śnieg migotał jak oczy młodych dziewcząt, gdy muzyka zagra do tańca. Brzozy czerwonawymi delikatnymi niby koronki gałązkami sięgały w niebo, a z niektórych zwisały małe, przejrzyste sople.
S. Lagerlof: Gösta Berling
***
Korzyść z niedostatku. — Kto wiecznie żyje w cieple i pełni serca i niejako w letniej atmosferze duszy, ten nie może wyobrazić sobie owego straszliwego zachwytu, jaki chwyta natury bardziej zimowe, kiedy wypadkiem dotkną je promienie słoneczne miłości i letni oddech słonecznego dnia lutowego.
F. Nietzsche: Wędrowiec i jego cień
***
Roztaj lutowa. Spęczniałe chmurzyska wczesne popołudnie w omacek [szarą godzinę] zagnały i pociarały.
R. Jaworski: Wesele hrabiego Orgaza
***
Ta chwila: [trzech starszych wiedzących panów i on jeden, nic nie rozumiejący, wstępujący w życie bubek, w ludzimierskiej puszczy, w mroźną lutową noc; na tle szumu wspaniałego samowaru kniazia Bazylego (prezentu księżnej), a dalej na tle szumu sosnowego boru] mimo swej nieruchomości (siedzieli teraz, milcząc wszyscy czterej), zdawała się pędzić i to pędzić równie szybko na wszystkie strony.
S. I. Witkiewicz: Nienasycenie
***
Było już koło piątej po południu, gdy otworzyłem ociężałe powieki. W okna chaty zaglądał smutny zachód lutowego odwieczerza i kładł długie, czerwone smugi na podłodze…
S. Grabiński: Salamandra
***
Lutowe słońce, które od rana kryło się lub ukazywało spoza chmur, oświetliło w tej chwili pracownię. Liście palm i oleandrów nabrały połysku, nieśmiałe kwiaty hiacyntów, róż i fiołków wysunęły się na pierwszy plan, kanarki zaczęły świergotać. Odezwał się czubaty, odpowiedział mu żółty, następnie czubaty usunął się w kąt klatki, a żółty parę razy wypróbowawszy głosu, wyśpiewał taką melodię, że pracownia napełniła się jej dźwiękami, a klosze z cicha zaczęły jej wtórować.
B. Prus: Emancypantki
***
Wszystkie te dziewczęta chciały korzystać ze słońca, bo owe dni lutowe, nawet kiedy są tak lśniące, nie trwają długo i blask nie opóźnia ich schyłku.
M. Proust: W poszukiwaniu straconego czasu [Uwięziona]
***
Ubrana w stalowy kostium marynarski zasłaniała się parasolką od bladego, lutowego słońca. Niebo było pogodne, a powietrze ciepłe, wiosenne.
E. Zola: Germinal
***
Przybyłem do Władywostoku w lutym. Słońce już świeciło, grzejąc na dobre. Drzewa zaczynały się rozwijać, w ogrodach i na spadkach gór zieleniała trawa, kwitły fiołki i konwalie.
F. Ossendowski: W ludzkiej i leśnej kniei
***
Zaś w miesiącu Farmuti, w lutym, pan Górnego i Dolnego Egiptu, władca Fenicji i dziewięciu narodów, Mer-amen-Ramzes XII, po naradzeniu się z bogami, którym jest równy, mianował swoim erpatrem, czyli następcą tronu, dwudziestodwuletniego syna Chamsem-merer-amen-Ramzesa.
B. Prus: Faraon
***
W lutym 1918 roku siedziałem w cukierni Szwajcarskiej, nieprzytomny ze wzruszenia. Przed chwilą dostałem (…) pierwszą korektę „Czyhania na Boga”. Robiłem ją drżącymi rękami, niewprawionymi jeszcze w tę typograficzna algebrę. Maczałem pióro raz w kałamarzu, raz w pół czarnej… – wspominał Tuwim.
M. Urbanek: Tuwim. Wylękniony bluźnierca
***
Luty, czyli Februarius
Witaj, Luty, między nami
w znaku, co się zwie Rybami!
Znak ten ma znaczenie strome:
nomen-omen i barometr:
Boć u nas to każdy chyba
jest cokolwiek jak ta ryba –
może skręcić kark od POS-u,
lecz poza tym nie ma głosu.
– Obuj, chłopie, dobre buty –
mawiał mój dziad, gdy był Luty;
dziś chodzi z niemałym żalem
bez butów, ale z medalem.
Medal zresztą – spójrzmy głębiej!
nie grzeje, lecz i nie ziębi,
słowem: danaż moja dana,
proszęż pana Felicjana.
Luty, poza tym, po trosze
ma liczne inne rozkosze;
spraw i sprawek ciżba dumna:
raz do banku, raz do gumna.
W banku można wnieść podanie
i spokojnie liczyć na nie,
zasię w gumnie a po troszku
można wsunąć coś na boczku:
Niezła będzie pieczeń z rożna,
karpia z wody także można;
grunt to, żeby, proszę panów,
do wszystkiego masę chrzanu:
Chrzan łzę puszcza z ocznej szpary,
łza przesłania złe cauchemary,
czas mija. Nie myślmy o tem.
Ot i już wieczór za płotem.
Na wieczory, kiedy ciemno,
polecam zabawę w „penklob”:
Bierzesz Żydów dwa śmietniki
i Nałkowską za wąsiki,
Parandowskiego do hewry,
(powieściopisarz rezerwy),
no i – najważniejsze, że to –
kupę forsy z MSZ-etu;
za te pieniądze, jak wiecie,
tułają się Żydy po świecie;
że te Żydy takie drogie,
a kraj w nędzy, cóż ja mogę?
Korektora innej marki
trzeba by tu, albo belki
na ten mały błąd drukarski,
co go zrobił Kaźmirz Wielki.
K.I. Gałczyński: Rok polski
***
Wiatr na kobzie gra od ucha,
Dmie śnieżyca,
Tańczy w polu zawierucha —
Czarownica!
W białych kłębach coś się mieni;
Włosy z czarnych stu pierścieni,
Oczy z lawy i płomieni,
Cudne lica!
A. Oppman: Luty
***
Wraz z lutym nad Barcelonę przyszło słońce. Blask zimy stopił spleciony ze śniegu i szronu i egzotyczny dla miasta dywan.
C. R. Zafon: Marina
***
Przypominam sobie, że raz w Rzymie, w piękny ranek lutowy, woniejący fiołkami, byłem na cmentarzu angielskim z Juliuszem Arrey, pełnem ognia i życia dzieckiem. Tam widziałem grób Johna Keatsa: kolumnę z marmuru, pod nią złamaną lirę i napis, który znasz dobrze.
Z. Krasińki: Listy wybrane
***
Dziwowali się temu zrządzeniu boskiemu niepomiernie, zastanawiając szeroko, jak to Pan Jezus zawsze karze zło, a dobre wynagradza i o niczym, choćby na ten przykład o koniu takim, nie przepomni.
— Choćby i ten robaczek wiercący w ścianie, a nie ukryje się przed Jego okiem…
— Ni nawet najtajniejsze pomyślenie, ni chęć jaka paskudna — dorzucił Rocho.
Wzdrygnęła się na to Jagna, bo i Antek wszedł akuratnie, ale mało kto go zauważył, choć cichość była, bo pod ten czas opowiadała Walentowa takie cudności o królewnie zaklętej, że wrzeciona przestały warczeć, wszystkim ręce opadły, powstrzymywali oddechy i jak uroczeni siedzieli, wsłuchując się całą duszą.
I tak się ano przesuwał ten lutowy, zimny wieczór.
Dusze się wznosiły, pod niebo rosły, a płonęły jak te smolne szczapy, że jeno szmer wzdychów, marzeń i pożądań niby te kwietne motyle trzęsły się po izbie.
Osnuwali się w żywy, rozdrgany, mieniący farbami oprzęd cudowności, że całkiem przysłoniły się oczy na wszystek świat smutny i szary, i biedny!
Po polach błądzili ciemnych, prześwietlonych widziadłami, co jak żagwie buchały krwawą pożogą; na one ruczaje szli srebrne, pełne śpiewań nierozeznanych, tajemnych wołań, plusków; w bory zaklęte, gdzie rycerze, wielkoludy, zamki one, widma straszliwe, smoki piekielnym ogniem zionące; po rozstajach stawali strwożeni, gdzie upiory z chichotem przelatywały, gdzie potępionych głosem jęczą wisielce, a strzygi z nietoperzowymi skrzydłami przelatują; błądzili po mogiłkach za cieniami pokutujących samobójców; w pustych, rozwalonych zamkach i kościołach słuchali głosów dziwnych, patrzeli się nieskończonym korowodom mar przerażających, w bojach byli, pod wodami, gdzie śpiące jaskółki, poplątane w girlandy, budzi o każdej wiośnie Matka Boża i na świat wypuszcza.
I nosili się przez nieba i piekła, przez wszystkie straszności, przez ciemnice Bożego gniewu i przez jasności łaski Jego świętej, przez nieopowiedziane krainy cudów i czarów, dziwów i zachwytów, przez takie światy, gdzie jeno dusze człowiekowe błądzą jako te ptaki poślepłe od piorunów i błyskawic, przez takie miejsca, do których człowiek tylko godzinie cudu albo i we śnie zagląda, patrzy olśniony, dziwuje się i nie wie sam o sobie, czy jest-li w żywych jeszcze!
Hej! jakby morze powstało wałem nieprzeniknionym, wałem czarów, skrzeń i cudowności, że przepadła sprzed oczów ziemia cała, izba, luta noc, świat ten cały pełen utrapień i nędz wszelkich, i krzywd, i płakań, i żaleń, i czekań — a otwarły się oczy na świat inny, nowy i tak cudowny, że żadne usta tego nie wypowiedzą!
Baśniowy świat ich otoczył, baśniowe życie objęło tęczami, baśniowe marzenia stawały się rzeczywistością — umierali prawie z zachwytów zmartwychwstając zarazem tam, w tym życiu jasnym, wielkim, mocarnym, bujnym a świętym, i cudownościami poprzerastanym kieby dojrzałe zboże wyczką i makami, tam gdzie każde drzewo mówi, każdy ruczaj śpiewa, każdy ptak jest zaklęty, każdy kamień ma duszę, każdy bór jest pełen czarów, każda grudka ziemi przepojona nieznanymi potęgami — gdzie wszystko wielkie, nadludzkie, niewidziane żyło świętym życiem cudów!
Wł. Reymont: Chłopi [Zima]
Fot. Unsplash/Ainarsa Cekulsa
Najnowsze komentarze