O molach, psychoanalizie i baśniach

– Zabiliśmy dwa mole! – z triumfem obwieścił Karol.
Ja matkę! – z jeszcze większym triumfem obwieściło Dziecko.
– Matkę, bo siedziała przy larwie… – wyjaśnił Karol. – Co się tak patrzysz?
–  Nie no, nic. Tylko czytam teraz o konfliktach edypalnych, rywalizacji między matkami i córkami, takie tam… I że baśnie pomagają uporać się dziecku z różnymi kłopotami – tłumaczę mu na stronie. A nn w śmiech. Atak wesołości przerywa mu…:

– Oooo, ojciec! Zabiję ojca!

Karol przestał się śmiać.

Rozkminianie co drzemie w podświadomości naszego dziecka i jak sobie z tym radzi – porzuciliśmy. Po skończonej lekturze książki Cudowne i pożyteczne. O znaczeniach i wartościach baśni autorstwa psychoanalityka B. Bettelheima – nie uważam się za specjalistkę od psychoanalizy. Uważam się za osobę, która lubiła, a teraz jeszcze bardziej lubi baśnie. Te baśnie – stare jak świat… I kontrowersyjne jak świat. Za najbardziej okrutne uznaje się te zebrane i opracowane przez braci Grimm.

Baśnie z tradycji ludowej – cudowne i pożyteczne?

– Dlaczego ty właściwie czytałaś mi baśnie Grimmów? – pytam starszej siostry. Bez żadnych pretensji, wręcz przeciwnie. Kiedy chodziłam do przedszkola, siostra kończyła studia pedagogiczne, dlatego myślałam, że powoła się na Cudowne i pożyteczne Bettelheima. Skądś musiała wiedzieć, że ja się nie będę ich bać i że będę je uwielbiać.

– Nie wiem, sama po prostu je lubiłam. Prawdziwa baśń zawsze dobrze się kończy, nawet jeśli zupełnie się na to nie zanosi.

Znaczy – choć nie bezpośrednio – gadała jak Bettelheim. I jak J. R. R. Tolkien! Mało tego – jak Betellheim i Tolkien uważa, że żeby mógł nastąpić ten happy end, bohater prawdziwej baśni musi się trochę nagimnastykować.

Nie że tylko czary-mary i już – proces radzenia sobie z problemami musi potrwać. A czasem nawet poboleć. Inaczej będzie kibel a nie prawdziwa baśń. Inaczej żaden bohater nie jest w stanie zmądrzeć. Ani kochać. Czyli nie ma mowy o życiu długim i jednocześnie szczęśliwym życiu.

Baśnie Andersena – raczej dla dorosłych niż dla dzieci?

Według tych kryteriów Dziewczynka z zapałkami nie jest prawdziwą baśnią dla dzieci. Nie pokazuje, że aktywność to klucz do życia długo i szczęśliwie. Brzydkie kaczątko – choć dobrze się kończy – też nie… Ponieważ mały łabądek niejako samoistnie przemienił się w doskonałe piękno. Trwał w cierpieniu aż do skutku i tyle. Piękne i wzruszające ale nie baśniowe – przynajmniej dla Bettelheima i Tolkiena.

Bo te najbardziej baśniowe baśni mają przeciwdziałać depresyjnej bierności. Ich bohaterowie lubią dawać sobie radę, co groziło ich ciałom i duszom. I przywracać światu stary, dobry ład.

J. M. Szancer, ilustracja do Brzydkiego Kaczątka

Co ma Freud do wystarczająco dobrych rodziców?  

Freud? Tak, ten co nas śmieszy, zawstydza, kłopocze…  Trochę inaczej patrzą na psychiatrzy i psychologowie, bez których trudno wyobrazić sobie współczesny rynek usług (nie tylko terapeutycznych, ale i reklamowo-sprzedażowych). Pewnie inaczej też patrzą na psychoanalizę literaturoznawcy czy historycy sztuki. A także rodzice, którzy… chcąc być „wystarczająco dobrymi rodzicami” dokopali się do wiedzy, że to jeden z psychoanalityków zaczął przekonywać matki i ojców, że tyle naprawdę wystarczy.

Tym psychoanalitykiem był Bruno Bettelheim, który czytał Freuda od 13. roku życia… Autor książki Cudowne i pożyteczne. O wartości i znaczeniu baśni. Takich jak Czerwony Kapturek, Kopciuszek, Gęsiareczka… Książki – nomen omen  – cudownej i pożytecznej.

Nie taka baśń straszna jak ją malują?

O tym, że baśnie Grimmów mogą być przerażające – dowiedziałam się na studiach. Nie wiem dlaczego wcześniej nie przyszło mi to do głowy. Ale pewnie z tego powodu, który podaje Bettelheim – że na początku każdej baśni wyraźnie stoi, że to wszystko dzieje się nie tu i teraz, a w jakiejś odległej czasoprzestrzeni. Baśniowej. I nic mi nie grozi.

W dodatku ta przestrzeń celowo ma pewne luki, które sobie czytelnik (słuchacz) wypełnia sam. Używając wyobraźni. Przykład?Obcinanie palca i pięty przez siostry Kopciuszka. Byle tylko pasował bucik. Nikt tego w baśni nie oceniał jako fajne lub niefajne. Sama uznałam, że to coś czego (głupie!) same chciały. I wcale nie było mi ich szkoda.

Czy będę czytać dziecku baśnie Grimmów? Nie. A baśnie indiańskie? Też nie. A baśnie cygańskie? Też nie.. Sama je sobie będę czytać tego lata. A Małej – będę je opowiadać. Myślę, że za jakiś rok lub dwa. Dostrajając opowieść do jej reakcji, odpowiadając na pytania. Wg Bettelheima, że baśnie właśnie dlatego lepiej opowiadać niż czytać. Chyba, ze uważa się baśnie za stek bzdur – wtedy nie należy ich ani opowiadać, ani czytać. Ani sobie, ani dziecku. Proste.

***

– Zabiłem matkę i ojca – właśnie usłyszałam z kuchni. Molowy żarcik będzie teraz grany przez jakiś czas.

***

Lubicie stare, ludowe baśnie? Te z dawnych czasów, folkloru, zebrane i opracowane przez Grimmów? Albo Jerzego Ficowskiego (cygańskie), Sat-Okh (indiańskie) lub jeszcze innych ludzi oczarowanych przekazywanym z pokolenia na pokolenie pięknem i ponadczasową symboliką? Czy nie, bo macie ku temu swoje powody?