Lutoumilacze vs lutouprzykrzacze

Luty. Karnawałowy, walentynkowy, zimowy… Wielkopostny trochę też, co pewnie dobre dla ciała i ducha. Ale tak naprawdę pierwsze moje skojarzenia z lutym to róże. Wiadomo? Czerwone – na Święto Zakochanych, słodkie – w pączkach lukrowanych no i te karnawałowe – z ciasta na faworki. A w dodatku, tego lutego nauczyłam się robić różyczki z papierowych serpentynek…

– To się nie uda – martwił się ślubny. – Nie tobie. Przecież tu potrzebna jest cierpliwość…
OK, nie słynę w naszej rodzinie z cierpliwości. Ale chodziło o walentynkę. Ważną, bo  taką, którą przygotuje przedszkolak razem z rodzicami. I która potem wraz z innymi trafi do wielkiego worka walentynek. Z których dzieci będą losować kartki dla siebie.

Walentynka dla przedszkolaka i… serce od linijki

W poszukiwaniu inspiracji trafiłam na ozdobę w sam raz na taką walentynkę, czyli róże zwijane z papierowej serpentynki… I co? Oczywiście, że od kilku dni jestem specjalistką w zwijaniu różyczek! Voila:

Medalion serdeczny robiła w przedszkolu Helenka (z masy solnej)


Odrysowuję kółko od szklanki. Na kolorowym papierze ale niezbyt sztywnym, bo nic z tego nie będzie. Wycinam kółko, a z niego seprentynę (ślimaka), którą potem zwijam. Jak wszystko zwinę, to „poluzowywuję”, sklejam i… jest róża! Jeśli kontur kółka pociągnę kolorowym mazakiem – to taki środek ma moja różyczka. I wiecie co? To był jeden z najmilszych lutoumilaczy – robienie tych różyczek (chociaż pierwsza, rzeczywiście kompletnie się nie udała).
A ślubnemu dłużna nie pozostałam – obśmiewając jak rysuje serce… od linijki! Tak, bo on jest dokładny, on jest cierpliwy. I nawet jajko na miękko gotuje godzinę (tak jak Jeremi Przybora, co bardzo denerwowało Agnieszkę Osiecką).
Mimo że tyle nas różni – właśnie pewnego lutego, dokładnie w urodziny Karola przysięgliśmy sobie miłość, wierność i uczciwość (a potem pojechaliśmy na weekend miodowy do Białowieży).

Torty, pączki – na okrągło

W związku z urodzinami i rocznicą ślubu – musiał być tort. Taki jak naszym weseliczku – lodowo-bezowy.

Było też smażenie pączków, o czym już pisałam tutaj i było to bardzo lutoumilające doświadczenie.

Miłość staropolska i… staroangielska?

Książkę Zbigniewa Kuchowicza Miłość staropolska czytałam dawno temu, więc postanowiłam sobie ją przypomnieć. A w bibliotece, na półce z książkami, które można sobie zabrać znalazłam Miłość staropolską. Obyczaje. Intrygi. Skandale Agnieszki Lisak. Zresztą razem z Miłość jest wszystkim, co istnieje – antologią wierszy angielskich i amerykańskich z siedmiu stuleci. W przekładzie nieocenionego Stanisława Barańczaka. I bardzo dobrze, bo bardzo chciałam tę książkę kupić (na allegro za  ok. 50 zł., używaną, bo nie wznawiane wydanie) a mam za darmo…

Zimowe ogniska

Kto wie czy światło i ciepło ognia nie jest potrzebne zimą jeszcze bardziej niż latem… Osobiście uwielbiam, bez względu na sezon ani obowiązujące trendy (znaczy te „grylowe”). Jeszcze chwila a zimowe ogniska skończą się na rzecz ognisk wiosennych…

Lutouprzykrzacze

Żeby nie było, że się miesiąc w miesiąc taplam w błogości. Oczywiście, że nie. Na poczekaniu mogę Wam wymienić przynajmniej trzy rzeczy, które skutecznie przeszkadzają mi w cieszeniu się lutym:

  • mokra maska – bo już jej pieszczotliwie maseczką nie nazwę! Ohyda, która przed wyjściem na zakupy każe mi brać ze sobą cały zapas masek i chusteczek higienicznych.
  • przymarznięta do stołu popielniczka na tarasie – no przymarza na amen i żeby ją opróżnić z niedopałków trzeba nie lada śmiałka. Nic miłego.
  • chudy miesiąc jeśli chodzi o nowe zlecenia – wszyscy łapią się za kieszenie i kiedy chcę zacząć fajną współpracę okazuje się, że oni bardzo by chcieli, ale za 1/4 stawki. No way. Z doświadczenia wiem, że chudy czas zawsze ustępuje tłustemu, więc staram się nie przejmować, ale… przejmuję się.

Tak czy inaczej – 5 : 3 dla lutoumilaczy. Gdyby było inaczej – kupiłabym sobie tyle róż, żeby lutoumilacze i tak były górą. Mam nadzieję, że u Was lutoumilacze też prowadzą.