Hej, nie męcz się, chodź po ciarki na mecz

Cóż, prawdą jest, że nie należę do zagorzałych kibiców piłki nożnej. Chociaż… Jest pewien wyjątek. Kiedy gra “nasza” 3-ligowa drużyna, budzi się we mnie coś, co każe iść na mecz. I być na trybunach. Razem z tymi wszystkimi, którzy też przyszli.  Sami, z kumplami, koleżankami lub z całymi rodzinami. Po ciarki.

Jakiś czas temu pisałam o teorii trzeciego miejsca. Że ważne, potrzebne każdej lokalnej społeczności jak powietrze. Że ma być to przestrzeń publiczna, gdzie można poczuć się razem, rozmawiać… Podczas ostatniego meczu Victoria Sulejówek z Pelikan Łowicz olśniło mnie, że… to jest to!

Pod jednym warunkiem

Kurczę. Mam przeświadczenie graniczące z pewnością, że podczas oglądania gwiazd filmowych z kadry narodowej czy nawet chłopaków z I ligi już nie jest tak fajnie. Już jest pompa. Już jest dziwnie. Już nie spotykasz na trybunach rodziców kolegów i koleżanek z przedszkola i szkoły swojego dzieciaka. Ani sąsiadów. Już nie pogadacie o wszystkim i o niczym, patrząc na to, co się dzieje na boisku. Wasze dzieciaki już nie biegają razem po trybunach. Już nie bijecie tak samo razem brawo. Nie milkniecie w jednym momencie.

Dlatego mecze 3-ligowych drużyn nie mają konkurencji. Nie mogę wiedzieć, jak jest w przypadku Waszych drużyn, ale nasza… to ekipa, która gra pięknie. Najlepiej. Okej, nie znam się specjalnie, nigdy nie trenowałam, nie czekam na każdy mecz w TV. A jednak to ich gra przyciąga uwagę, budzi emocje, każe rozpościerać ramiona i  układać palce dwie fałki. Jak Victoria (zwycięstwo) i Victoria (Victoria Sulejówek).

4 do zera wygrali…

Pod jednym niebem: życiodajny lek

Przed tym meczem wcale nie byliśmy w jakichś super nastrojach. No zebrało się zmęczeń, tęsknot, apatii, nie powiem, że nie… I właśnie dlatego prawie na ten mecz nie poszliśmy. Ale gdy zbliżała się 18, coraz jaśniejszym stawało się: trzeba iść.

Kurde, czułam, że tam zrobi się nam wszystkim fajnie. Że głowy nam odpoczną. Że może nawet będą ciarki. Ha, o dreszczyku, który magicznie pojawia się na imprezach masowych, pisałam przy okazji melancholijnej, apatycznej jesieni  (My chce-my-dre-szczyk). Ponieważ dreszczyk to lek. Życiodajny mikrowstrząs. Który można poczuć tylko wśród ludzi, kiedy wszyscy czujemy to samo. Na widok fauli, upadków, goli, decyzji sędziego itd., itp.

Ale prosimy o kulturalny doping?

Czy mam problem z tym, że mecz to nie jest piknik u królowej angielskiej?

Że  damy i dzieci słyszą przekleństwa kibiców? Że moja córka widziała, że doszło do szturchanek, słyszała wyzwiska? Cóż, nie mam. Mecz to mecz, nie piknik, gdzie mężczyzna ostatecznie może zdjąć marynarkę. Mecz to rzecz, która wyzwala okłady testosteronu (a więc i agresji).

Wiedząc, że dzieciak jest bezpieczny — zabraliśmy na mecz. Wiedząc, że nie wszyscy posłuchają beznamiętnego upomnienia z głośnika “Prosimy o kulturalny doping”. Poza tym, jak ci kibice potrafią pięknie wołać nazwę drużyny… Męskie chóry profesjonalne na stadionach tak by nie umiały. O nie.

Polecam.