Stycznioumilacze 2021 (wspomnienia peryferyjne i nie tylko)

Już drugi dzień sypie śnieg i jest to najmilszy stycznioumilacz jaki mogłam sobie wymarzyć… Ponieważ wreszcie zima jest zimą! Prócz ciszy i spokoju, którą sieją wokół domu te białe gwiazdki – uwielbiam skrzyp śniegu pod butami, szum sunących sanek i… piski (dziecięcy i dorosły) podczas zjeżdżania z górki na pazurki. Co jeszcze umila nam styczeń? Już piszę…

To moja ulubiona ilustracja w Dzikiej książce o dzikach. Przyznaję, że nie miałam pojęcia, że dziki tak lubią się przytulać… Dowiedziałam się też dużo, dużo więcej.

Książki dla dzieci i dorosłych (jak dla nas – stycznioumilające)

Najpierw książki dla dzieci. Dwie. Jedna wypożyczona, druga kupiona, obie czyta się bardzo przyjemnie. Pierwsza z nich to opowieść o zimowej wyprawie pewnej sympatycznej rodzinki do Białowieży. Ferie w lesie Barbary Supeł (seria: Staś Pętelka) podobają mi się chyba bardziej niż Prawieczteroletniej…

Tytuły rozdziałów Ferie w lesie: Pakowanie, Podróż, Agroturystyka, Tropienie zwierząt, Kulig, Powrót. To w sumie całkiem fajny plan ramowy każdego pobytu w Białowieży 🙂

Cóż, Mała nie ma (jeszcze?) fioła na punkcie Puszczy Białowieskiej. Chociaż była, była – nawet sankami wożona przez Puszczę i w śniegu po kolana, nawet grubo po zmroku. Bo Białowieża to moje ulubione miejsce na ferie. Nie Alpy, Zakopane, Hel ani Paryż. Zamiast załamywać ręce, że już prawie nie pamiętam jak to jest:

  •  ślizgać się po leśnych duktach,
  • zmarznąć jak cholera podczas wielogodzinnej wycieczki w puszczy (jak tam jest ciemno nocą!)
  • rozgrzewać się soljanką (najlepszą!) w najpiękniejszej restauracji świata czyli w Carskiej…

… postanowiłam przypomnieć sobie jak najwięcej szczegółów i gadać sobie o białowieskich wyprawach z Małą. Przeglądać zdjęcia, wspominać i planować.
Wracając do książki – Helenka chyba nie do końca potrafi docenić też cudowny sposób na lęki babci Stasia Pętelki. Kiedy Staś wieczorami boi się potworów, babcia radzi mu, by wyobraził sobie te potwory w… czepkach pływackich.

Szkoda, że tej sztuczki z czepkiem nie znałam na studiach (kiedy to ferie oznaczały zimową sesję egzaminacyjną)…

W czepku pływackim wszystko wydaje się bardziej śmieszne i straszne.

Babcia Stasia Pętelki

Ta oczywista, naga i niepodważalna prawda może działać nawet w przypadku żubrów, których Staś trochę się obawia.
Drugą książką, która umila nam styczeń to Dzika książka o dzikach. Mój dzieciak najbardziej lubi dinozaury i smoki, a zaraz potem dziki, więc nie ma się co dziwić, że Dzika prędzej czy później musiała zasilić nasze domowe zbiory…

Dzik dzikowi nie równy… One też mają swoje nastroje, radości i troski 🙂
Znakomity tekst i cudowne ilustracje to dzieło jednej osoby: Joli Richter-Magnuszewskiej.


A dla mamy Trzej Królowie przynieśli dary w postaci dwóch tomów Słownika ludowych symboli i stereotypów ludowych. Jeden tom dotyczy kwiatów, drugi – ziół. Co tam za wiedza zaczarowana! Oj, będę nie raz pisać Wam o niej, więc na razie – tylko fotki moich ukochanych książek tej zimy.

Tom kwiatowy matka doczytała do fiołka, a ziołowy – do macierzanki.

Wspomnienia peryferyjne (bolesne i słodkie)

Muszę się Wam przyznać, że jeśli chodzi o wspomnienia okołoferyjne to choć na wierzchu są oczywiście obrazki białowieskie, to głębiej nie brakuje zupełnie innych rozmaitości. Szperanie w nich bywa niezwykle interesujące… Np. całkiem łatwo dokopałam się do swojej dziecięcej nienawiści względem rękawiczek i kominiarek. A także do pewnego bolesnego doświadczenia… Miałam może 3 czy 4 lata, dzień mroźny, stoimy przy kiosku. Na wysokości oczu mam ladę – błyszczącą srebrem jak nigdy dotąd. Dotknęłam jej językiem i… przylepił się! Przykleił się tak, że kaplica. Walka o wolność z tym bólem zdawała się trwać wieczność. Wreszcie się udało, ale na tej cholernej ladzie został kawałek skórki a mi jeszcze jakiś czas leciała krew…
Jednocześnie wspominam ferie jako czas, kiedy wciąż można było cieszyć się słodyczami z choinkowych paczek (choinka była w przedszkolu i u mamy w pracy). Rodzynki w czekoladzie! Delicje, wafelki, galaretki w cukrze! Ferie i karnawał to był najsłodszy sezon w roku, proszę Państwa. Nie to co teraz…

„Mój” pałac w zimowej odsłonie.
To już z czasów, kiedy nikt w nim nie mieszkał ani nie spędzał ferii…

A słodko-bolesnym wspomnieniem są ferie w pałacu. Domu Nauczyciela, w którym – wraz z innymi belferskimi rodzinami – mieszkała moja siostra. Było pięknie, choć wychodząc nocą do sławojki niewiadomo było co gorsze: ziąb czy duchy. Potem okazało się, że najgorsze miało dopiero przyjść: pałac ktoś kupił i wszyscy musieli się wyprowadzić. Zaczął się nawet jakiś remont, ale nowy właściciel źle zmierzył siły na zamiary. Pałac stoi, ale niszczeje. Jest do kupienia za 7500 zł miesięcznie przez 30 lat. By zadbać o ruiny i otaczający je park – trzeba wyłożyć milion razy tyle. Dlatego grywam w totolotka.

Co nam pachnie umilając styczeń?

W styczniu pachną u nas: rosoły, grochówki, racuchy i inne mocno treściwe żarełko. Nie pamiętam miesiąca, by tak często trzeba było uzupełniać spiżarnię domową w liście laurowe, imbir, cytrynę. Co się jeszcze tyczy smaków stycznioumilających, to… kukułki. Nie, wcale nie tak dobre jak te kiedyś, sprzedawane na wagę.

Niby kukułki a nie kukułki…


A kąpiele wciąż umilają nam kosmetyki z kalendarza adwentowego, który dostałam na Gwiazdkę. Fakt, że mogłam od razu rozpakować wszystko jak leci – wcale nie odebrał frajdy, wręcz przeciwnie.

Jak widać w kalendarzu znalazłam nie tylko kosmetyki ale i opaskę na oczy, gumkę do włosów (pilniczek, separator do pediukiurów też był) – 24 prezenty w 1.

A jak tam Wasze stycznioumilacze? Jeśli są wśród nich ciekawe książki, filmy lub muzyka to koniecznie napiszcie. A wspomnienia peryferyjne? Już niedługo i po trwających właśnie feriach pozostaną wspomnienia… życzę Wam, by dołączyły do tych możliwie najmilszych!