Ten dzień nie był ani fit, ani zaplanowany. I chyba właśnie dlatego był taki pyszny. Nieskromnie przyznam, że to nie tylko moje zdanie, ale również Ośmioletniej i naszej kochanej Sonaty.
Na późne śniadanie – naleśniki. Z cukrem i cytryną, jak u UKeju. Potem ognisko — dzięki suchym świerkowym gałązkom, obrywanym na bieżąco, na szczęście się udało. Kiełbasa skwiercząca od tłuszczu — dowodem plama na hamaku (córka uznała, że to idealne miejsce na konsumpcję). Miałyśmy sosnowe konarki, ale za nic nie chciały się zająć, mimo papieru. Teściowej nie podobało się, że robimy ognisko na drewnie żywicznym, bo to pono trucizna. Na kiełbaskę pieczoną bardzo długo (tak, że smakowała naprawdę jak pieczona, a nie gotowana) – skusiła się jednak mimo żywiczności drewna.

Rower i trening pełen przekąsek
Potem stajnia. Sonata, nasza kochana klacz jest na diecie. Dlatego mamy dużo spacerować i ostatnio zostaje z (prawie tak samo grubą koleżanką na padoku, kiedy inne koniki na łące). Ale. Za każde okrążenie na ujeżdżalni nagradzała się przekąską. Zanim się zorientowałam – koń szedł grzecznie, ale już z wystającym na pół metra z pyska zielskiem, którego objętość malała z sekundy na sekundę.
Potem Ośmioletnia chciała jeszcze na lody. Wybrała sobie smaki: kinder jajko i słony karmel. Ja: kawę Inka, która w formie lodów chyba została stworzona na takie właśnie dni — trochę sentymentalna, trochę fikuśna.
Po tych lodach (na szczęście nie za słodkich, ani za tłustych – jeju, te z cukierni B. właśnie takie są, my zdecydowanie wolimy lody z lodziarni K.) jeszcze rowerowa runda po parku. Co chwila dzieciak też stawał, bo np. swędział nos. Albo „brwia”. Albo trzeba było dać telefon, żeby nagrała małe kaczątka. Żałowałam trochę, bo już marzyło mi się klapnięcie na kanapie z kawką-niekawką (taką na wpół z cykorii, pijam wieczorem, bo ma magnez; z mlekiem, które też ma magnez i cukrem brązowym).
Poza tym na rękach miałam i ciuchach miałam dowody zbrodni: zielone plamy śliny Sonaty, która podczas treningów próbuje mnie rozmiękczyć pocałunkami i tuleniem. Pocieszałam się, że moja czapka z daszkiem i wyhaftowanym koniom powie tłumom w parku, że tak to bywa stajni, ale… miałam wrażenie, że nie patrzyli na czapkę, tylko na te plamy. Co w końcu sprawiło, że pomyślałam: Niech się wstydzi ten, kto widzi.
Bilans? In plus 🙂
Totalnie nie wiem, ile pochłonęłyśmy kalorii, a ile ich spaliłyśmy. Wciąż nie mam tego liczmana kroków, przejechanych km, niestety.
Za to przypadkiem spojrzałam na zegarek na kuchence, jak myłam czereśnie. Było po 20. Z tego, co wiem z social media, tylko w thrillerach psychologicznych można jeść węglowodany o tej porze. No trudno. Stało się.
Tematy do rozmowy (z kimś lub samą sobą):
– Jakie letnie grzeszki smakują Ci najbardziej – czereśnie po 20, kiełbasa z ogniska, czy może lody o poranku?
– Co ostatnio stało się bez aplikacji, bez planu, bez myślenia „czy warto” (i tylko po to, by zgadzały się jakieś liczby)?
– Czy w Twojej głowie też żyje taka mała Teściowa, albo mała Ewa Chodakowska lub mała Katarzyna Bosacka, która czasem krzyczy o truciznach?

Najnowsze komentarze