Zaczęło się od porannego scrollowania Facebooka. Irysami van Gogha rzuciło mi prosto w oczy. Sezon w pełni, więc pomyślałam: irysy – kosaćce – czemu by nie? Przecież to temat do rozmowy jak malowany.
Mój pierwszy zachwyt kosaćcem przydarzył się nad Bugiem. Byłam tam z Wojtkiem, moją pierwszą wielką miłością. On łowił ryby, ja jak zwykle z książką. Taki układ – on cisza i spławik, ja fabuła i zdania do podkreślenia. Akurat była to Rodzina Połanieckich Sienkiewicza. I w niej, proszę bardzo, też irysy:
„O parę kroków od stołu rosła kępa irysów, zwilżana przez wodotrysk, urządzony między kamieniami.
Pani Emilia, spojrzawszy na kwiaty, rzekła:
— Gdy jestem nad jakiem jeziorem, a przytem patrzę na irysy, zdaje mi się, że jestem we Włoszech.
— Bo nigdzie niema ani tyle jezior, ani tyle irysów — odrzekł Połaniecki.”
Nie wiem, czy wtedy bardziej zachwyciły mnie te książkowe, czy prawdziwe – rosnące na dziko przy brzegu, różowo-fioletowo-żółte jęzory, jakby zrobione z jedwabiu i ognia jednocześnie.

Irysy literackie i dzikie
Od tamtej pory lubię wypatrywać kosaćców. Pojawiają się i w literaturze (Sienkiewicz je lubił — są w Quo Vadis, Kraszewski — są w Starej baśni, i Rodziewiczówna — są w Lecie leśnych ludzi), i w krajobrazie.
Kilka lat temu widziałam je dziko rosnące przy pałacu w Korczewie – nie sadzone, nie doglądane, a jednak dumne. Dziś najczęściej chowają się za ogrodzeniami ogródków – jakby wciąż chciały być dzikie.
Kwiat Irydy, Peruna i starych mikstur
Z książki Świat zamów dowiedziałam się, że kosaciec był w dawnej słowiańszczyźnie rośliną od wszystkiego. Z korzeni robiono napary i okłady – dobre na oczy, kobiece sprawy, niemowlęce bóle, a nawet hemoroidy. Pito go, przykładano, szeptano nad nim zaklęcia.
„Na stare rany dobry kosaciec, bo wszystko wygryzie” – mówiono.
A jeszcze wcześniej – zanim trafił do książek i apteczek – był kwiatem Peruna. Ale tylko na Bałkanach – tam nazywano go peruniką.
No i Iris – grecka boginią tęczy. Jak nic związek przez kolory, które ma w sobie i tęcza, i kosaciec.
Irysy jak cukierki
A przecież mogą kojarzyć się też z cukierkami. Takimi w błyszczących papierkach. I z dzieciństwem.
I z książkami. I z tym jednym porankiem, kiedy wszystko było takie proste i słodkie.
Wszystko się wtedy zgadzało: Wojtek z wędką, ja z książką, irysy na brzegu. Jakby ktoś to wcześniej napisał.
Masz? Swój irysowy moment lub momenty?
Źródła:
H. Sienkiewicz: Rodzina Połanieckich
K. Szcześniak: Świat zamów. Światem roślin na pograniczu Wschodniej i Zachodniej Słowiańszczyzny
A. Brückner: Mitologia słowiańska
Najnowsze komentarze