Maj przebiegł tak szybko, że zanim się zorientowałam — wziął i minął. I mam zaległość — w napisaniu, czy to, co działo się 5. stycznia było wróżbą na 5. miesiąc roku, czy nie. Po raz kolejny okazało się, że… sporo się sprawdziło.
Maj był baśniowy, tak, jak 5 stycznia. I zimny. Ani razu nie założyłam letniej sukienki.

Po drugiej stronie lustra
Jakby co, to 5. stycznia bawiłam w ogrodzie świateł, gdzie rządziła Alicja z Krainy Czarów. Zmarzłam tam, ale było warto. Może nawet dlatego, że właśnie dzięki temu 5. miesiąc roku też był trochę jak z czarów?
Faktycznie też trochę w maju zmieniłam perspektywę. Spojrzałam jakby zza drugiej strony lustra. Zobaczyłam, co działo się dotąd nieco na opak (ha, w maju zorganizowałyśmy sobie z Ośmioletnią dzień na opak). I że nie ma się co tym przejmować ani zbytnio nad tym dumać, tylko najwyżej sobie z tego pożartować i robić swoje.
I tak, było za dużo ludzi, jak w tym ogrodzie zimą. Dzięki temu jeszcze wyraźniej każdy z tych ludzi mógł powiedzieć (i jak też):
I’m not crazy. My reality is just different from yours.
Koniec cytatu (oczywiście z Alicji).
I tak, chłodem powiało w tym maju nie raz – i utwierdziło w przekonaniu, że za dużo ludzi zbyt blisko wcale nie daje ciepła.
Maj już po drugiej stronie
A baśniowo działo się przede wszystkim przez Sonatę. W końcu w baśniach są i konie, i łąki, i zbójcy (o, Sonata umie być zbójcem, mistrzem w pasywnej agresji) i obawy, i szczęśliwe zakończenia.
Mój ukochany koń to zwierzę mówiące. O, bardzo wiele. O sobie i o mnie.
Maj skończył się dobrze. Jak baśń.
Jak prawdziwa baśń – nie ma morału. No, na pewno nie takiego bezpośredniego i rymowanego, jak w bajkach (np. z czasów oświecenia). Tak, czy inaczej 5. stycznia kolejnego roku postaram się o baśniowe akcenty, żeby w maju ich nie zabrakło.
Najnowsze komentarze