Listy z Pensji (Część 5.) – Jutrzenka i Trędowata

27 maja 1925 r.

Moja Najdroższa Haniu,

Dziś nie mogłam spać. O świcie wymknęłam się po cichutku do ogrodu z zeszytem i książką, tą – o której pisałam Ci w poprzednim liście. „Trędowata”. Wiem, że mateczka przełożona nie pochwala takich lektur, ale nie mogłam się oprzeć. Przeczytałam ten fragment i aż mnie ścisnęło w piersi:

„Dniało. Wstawał świt. Jasna smuga na wschodzie rozszerzała się dalej i dalej. Z różowej wpadała w tony blade, coraz świetlistsze, prawie przejrzyste, haftowane na tle złotogłowiu.

Powietrze, pełne surowych powiewów nocnych, wchłaniało słoneczne smugi, wilgocią mgły opadając na dół, z każdą chwilą było rzeźwiejsze, jak brylantowe.

Zbudzone ptaki dzwoniły niezliczoną ilością świergotów. Drzewa, otulone puchami zieleni majowej, szemrały na powitanie jutrzenki — przedniej straży słońca.”

Nie sądzisz, że to przepiękne? I takie prawdziwe – właśnie tak dziś wyglądał nasz poranek. Wszystko było jeszcze wilgotne po wczorajszym deszczu, a świat jakby wstrzymał oddech na sekundę, zanim się rozjaśni.

Misia z drugiej klasy zobaczyła, że czytam, i usiadła obok, pytając: „To o czym to?”. Powiedziałam, że o miłości, która nie mogła być spełniona, bo świat miał inne plany. Pokiwała głową i powiedziała, że brzmi jak życie naszej nauczycielki kaligrafii.

Kiedy wróciłam na salę, fartuszek nadal był wilgotny po wczorajszym rozwieszaniu. Każda z nas wygląda, jakby nosiła inny odcień szarości. Nie wiem, czy to od błota, czy od melancholii. Ale dziś naprawdę poczułam się inaczej. Jakby te słowa z książki nastroiły mnie ciszej, delikatniej.

Ślę Ci uśmiech w liściach kaliny. Twoja Marysia


28 maja 1925 r.

Najdroższa Marysiu,

Ten fragment, który przepisałaś… aż mnie zmroziło. Ale nie tak zimnem, tylko tym zachwytem, co przebiega po plecach. Przeczytałam go dwa razy i też zobaczyłam przed oczami ten świt, choć u nas dziś od rana tylko mżawka.

U nas w klasie zaczęło się czytanie „Trędowatej” pod ławką. Zeszyt do biologii jest teraz najczęściej przemycanym opakowaniem literackim w całym instytucie. Matka Jadwiga coś przeczuwa, bo za często zerka przez okulary.

A nasze sukienki… Nie wiem, czy śmiech, czy rozpacz. Po wczorajszym suszeniu wyglądają jak płótna porzucone przez niezdecydowanego malarza. Moja przybrała odcień „wilgotnej kory”, a Adeli – „kałużowa mgła”.

Ale z tą Trędowatą to coś pięknego. Jakbyśmy przez słowa mogły choć na chwilę wyjść z tej pensyjnej codzienności i wyobrazić sobie inne życie – nawet jeśli dramatyczne. A może właśnie dlatego.

Uściski i gałązka kaliny dla Ciebie, Twoja Hania