O tym, czy lutowa wróżba się sprawdziła

Luty się kończy, więc — już piszę — czy… Drugi miesiąc roku był taki, jak drugi dzień roku? Cholera. Nawet był.

Okej, może z wyjątkiem tego dogadzania sobie zdrowym i kolorowym jedzeniem. Jakoś pod tym względem luty się nie wyróżniał od innych miesięcy. Za często jadłam coś, co można było zrobić po prostu szybko. Co nie znaczy, że zabrakło ukochanych pierożków ze szpinakiem (w tych, które zamawiamy do pracy, jest ten szpinak tak zieloniutki, jak nie wiem co), pomidorów i truskawkowych konfitur (to już czerwień), drożdżowego ciasta (złoto), serka (biel), etc…

Luty takie gwiazdki malował na balustradach

Luty: leniwy i wyspany?

Trzeba przyznać, że tak, luty był wyjątkowo leniwy. Chociażby za sprawą ferii Młodej. Dzięki którym nie musiałam wstawać o 7., a bliżej 8. Dwa tygodnie dłuższego spania.

Mimo że urlopu w ferie nie brałam, to jakoś specjalnie nie żałuję. I nie czuję się też jakoś specjalnie zmęczona, żeby nie dociepać z dłuższym wolnym do końca marca.

Znalazł się czas i na książki, i na muzyczkę. To i cytaty się znalazły, a jakże (2. dnia roku ten ładny, może to wywróżył). Niestety krokusy (jak dokładnie 4 lata temu) nie wykiełkowały – a byłby to ładny cytat.

Luty w siodle?

Tak, luty okazał się wyjątkowo stajenny. Mimo mrozów udało się stawiać w stajni dwa razy w tygodniu (z jednym wyjątkiem, bo jakaś gorączka na krótko się przypętała).

Jako że 2. dnia roku jeździłam na Sonacie – 2. miesiąc roku też mi upłynął w sumie na treningach z ulubioną. Serio, zaczynam coraz bardziej poważnie podchodzić do tej wróżby 🙂 No, może pół-serio, bo przecież nawet gdybym 2 stycznia nie miała Sonatki, to i tak najwięcej na niej jeżdżę od samego początku i tak pewnie będzie do samego końca 😉

W każdym razie w lutym mnie nie pogryzła. Ani żadnych – odpukać, bo w lutym mam jeszcze dwie jazdy – kontuzji nie odnotowałam.

Czy w lutym odezwał się jakiś dawny chłopak?

Tak. Nawet ten sam, co 2. dnia roku. Jemu też się widocznie ta wróżba musiała sprawdzić :D. Oczywiście, jak zwykle, bardzo miło się gawędziło. Jeju, jak ja uwielbiam Bliźnięta, za ten ich entuzjazm i w ogóle. I za to, że tak samo jak (często) Barany, w dupie mają poprawność polityczną, ale kij – nigdy. I że tego sentymentalizmu w nas – tak w sam raz. Nie za dużo.