Kiedy kolejny miesiąc przechodzi do coraz bardziej zamierzchłej historii… Czy warto się w nim jeszcze trochę pobabrać? Ot tak, żeby nie było, że przeciekł przez palce jak listopadowy deszcz. Nie wiadomo kiedy i nie wiadomo jak.
Każdy miesiąc ma swoje plusy i minusy. Z tym tuzinem to może przesadziłam, ale może wcale nie? Zaraz się okaże. Spróbuję wymienić 12 wyjątkowości listopada w ramach poszukiwania niestraconego czasu.
1. To nie październik ani grudzień
W październiku nie tak mokro ani ciemno, ani buro. W grudniu prezenty i święta. W listopadzie jednak można już poczuć coś spomiędzy jesiennych i zimowych imprez pogodowych a bożonarodzeniowym ciepełkiem. To fajne przejście?
2. W listopadzie można zacząć nową pracę
Na przykład ja zaczęłam. Po miesiącu nie mogę się nacieszyć, że Natalia mnie wybrała i że dziewczyny są takie moje. Sporo dała nam moc doświadczeń w tzw. parentingu i wspólni znajomi. Okazało się, że świat może być wyjątkowo mały 🙂
3. Dwa razy w tygodniu na konie
Czemu nie. W ten najbardziej chyba błotny miesiąc pojawiałam się w stajni dwa razy na tydzień. I nie żałuję ani jednego razu, bo każdy był wyjątkowy. Mimo deszczu ze śniegiem i błot po kolana.
4. Włóczenie się po lasach
I znów, bez względu na ciemności, temperatury, wiatry i deszcze. W dobrym towarzystwie to naprawdę nie jest problem. Wystarczy mieć szczęście do ludzi, którzy po prostu lubią się włóczyć mimo wszystko.
5. Pierwszy turniej córki
Ostatni listopad przejdzie też do historii jako ten, w którym maj bejbi po raz pierwszy wzięła udział w najprawdziwszych zawodach sportowych. Judo. W naszym familiolekcie: dudżo. Pierwszy medal, proszę Państwa, zdobyty.
6. Zero infekcji
Mimo że wokół szalały przeróżne przeziębienia i grypy — u nas spokój. Osobiście wszelkie pierwsze, ledwo wyczuwalne objawy zbijałam herbatą malinową z miodem malinowym i rutinoscorbinem. Mimo niejednokrotnego przemoknięcia i przemarznięcia — szczęśliwie udało się zachować zdrowie.
7. Bardzo mało czytałam
Tego listopada wyjątkowo mało czytałam. Udało się doczytać raptem 3 książki. Z czego jedna to cieniutki Cudaczek Wyśmiewaczek… Prócz tego Zapalniczka J. Chmielewskiej i Miło mi się poznać S. Kuburic.
8. Zaczęłam słuchać podcastów
A tak, żeby odpoczęły oczy. No i dlatego, że znalazłam naprawdę fajne dla siebie rzeczy do słuchania. Fajnie czasem tak bez wizji, po prostu posłuchać kogoś mądrego.
9. Pierwszy chlebek szwedzki
Przypadkiem — bo było o nim w Dzień dobry Eugeniuszu A. Osieckiej, którą czytałyśmy z Myszą. Zrobiłyśmy i przepadłyśmy. Łącznie nasmażyłyśmy w listopadzie chyba z 10 patelni takich chlebków. Polecamy z ulubionymi dodatkami (choć takie ciepłe, smakujące jak bułki poznańskie, są pyszne i bez niczego).
10. Dwa długie weekendy
Jasne, że zaczynam już powoli mieć kłopot z wymienianiem kolejnych wyjątkowości listopadowych. Dlatego wskażę na dwa długie weekendy, które — mimo że były już tak dawno temu, to jednak raczyły się pojawić w kalendarzu.
11. Sprułam i dziergam od nowa
Chyba też nigdy jeszcze nie zdarzyło się, żebym spruła szalik i zaczęła od nowa. Chodziło o to, że dziergałam ściegiem, który — po zdjęciu z drutów — sprawił, że szalik wyglądał jak naleśnik, co zwija się z obu stron. Teraz dziergam ściegiem ściągaczowym i już powinno być okej. Czyżbym zaczynała być cierpliwa?
12. Dzięcioł średni w ogrodzie
Serio, przyleciał. Sójki, sroki — to ptaki, które w listopadzie często goszczą, dlatego dzięcioł jako wyjątkowy gość, zasługuje na to, by znaleźć się na listopadowej liście wyjątkowości. Na szczęście sobie o nim przypomniałam, bo wymienić tuzin listopadowych wyjątkowych zjawisk — okazało się wcale nie takie proste 😀
Najnowsze komentarze