O strefie komfortu i trzech innych, które nią nie są

Do wczoraj myślałam, że są tylko dwie „strefy”:  komfortu i niekomfortu. Okazało się, że byłam w błędzie. I dowiedziałam się o tym z pierwszego wysłuchanego w swoim życiu podcastu. Jakoś nigdy wcześniej nie miałam na żaden ochoty.

Ba, jakoś wkurzało mnie nawet słowo podkast. Macie tak, że wkurza jakieś słowo?

W każdym razie: tych stref, związanym z komfortem i jego brakiem jest cztery. I każda jest na swój sposób w porządku. O ile nie zakopiemy się w niej na zbyt długo.

Tak naprawdę dziś to tam zaliczyłam 3 z 4 stref:
komfortu (przy koniu i na koniu w stępie), rozwoju (doskonalenie kłusu, choć ciemnawo i chłodnawo), zagrożenia (panika, gdy nagle zrobiło się za szybko).
Wniosek: w miejscu, które autentycznie lubimy, nie trafimy łatwo w tryb przetrwania?

Strefa komfortu

Tu jest błogo. Bezpiecznie. Cicho. Ciepło. Miękko. To znaczy — według mnie, bo dla każdego komfort może oznaczać coś innego. Ktoś chyba może relaksować się przy muzyce, lub słysząc ulubione dźwięki. Leżąc lub siedząc na twardym. Przy swojej ulubionej temperaturze pokojowej.

Właśnie: tu odpoczywamy. Nie spieszymy się. Nic nie musimy.

Strefa rozwoju

To już zupełnie inna bajka. Tu już tak błogo nie jest, ale inaczej się nie da. Żeby się czegoś nauczyć, coś zarobić, sprawdzić się w czymś.

Byłam dzisiaj w tej strefie, bo w czwartki pracuję stacjonarnie. W Warszawie. Trzeba było wstać ciut wcześniej. Jechać. Pisać w redakcji z dziewczynami, gadając, śmiejąc się i jednocześnie koncentrując na pracy.

Strefa zagrożenia i walki

Tu już wjeżdża zdecydowany dyskomfort. Poczucie zagrożenia. Poczucie, że trzeba walczyć. Albo uciekać. Dziś też tu byłam. Podczas treningu jazdy konnej Tygrysek nie chciał się zatrzymać, tylko kłusował coraz szybciej, a wtedy wpadłam w panikę. Nie było mowy o luzie, logicznym myśleniu, czy działaniu. Po prostu walczyłam, żeby nie spaść. I chciałam uciekać. Na szczęście minęło, a kolejne kłusy odbyły się w strefie rozwoju…

Strefa zamrożenia (tryb przetrwania)

Tu robi się wszystko jedno. Tu nie jest ani komfortowo, ani rozwojowo, ani panicznie źle. No, pozornie komfortowo jest. Na tym polega mechanizm obronny trwania w tej strefie.  Dziś znalazłam się tu około 21.30, kiedy zmęczenie ciała i ducha dało o sobie znać. Niby byłam już w domu, nie musiałam robić nic trudnego, nic mi nie zagrażało,  ale… jedyna myśl, jaka mi towarzyszyła to: po prostu zrobić jeszcze to, co trzeba i kłaść się.

Wiedzieć, gdzie się jest

Według Agaty Wiatrowskiej, autorki podcastu, warto mieć świadomość, w której strefie właśnie się jest. I nie przebywać za długo w tej rozwojowej, bez odpoczynku, bo można wylądować na dobre w trybie przetrwania. I tkwić tam nie wiadomo jak długo, nawet sobie tego nie uświadamiając.

Dlatego, myślę, że fajnie jest sobie tak wieczorem podumać o tym, które strefy dziś wciągnęły i jak to się stało. Czy i dlaczego się zmieniały.

Źródło: A. Wiatrowska:  Samoregulacja, czyli jak rozpoznać strefę prawdziwego komfortu.