Współczesnym dzieciakom może wydawać się to dziwne, ale pod koniec XX wieku, jedzenie poza domem nie miało wiele wspólnego z posiłkami w restauracjach czy barach. Kiedy jadło się poza domem, to jadło się niemal wyłącznie w: przedszkolu, szkolnej lub kolonijnej stołówce… Pamiętam budki z zapiekankami i różne „Bistra”, ale chyba częściej zdarzał się poczęstunek w domu koleżanki niż „na mieście”. Co więcej – nie było internetu pełnego inspirujących przepisów, więc śniadanka, obiady lub kolacje poza domem potrafiły być nie lada odkryciem.
Początek maja 1990. Święto patrona szkoły, czyli Henryka Sienkiewicza. Po zwiedzaniu wystawy poświęconej autorowi W pustyni i w puszczy (pokoik może na 4×4 metry, nas – około 30, eksponatów – kilkanaście) nieoczekiwane zaproszenie na stołówkę szkolną. Cerata w kratkę na stole, aluminiowe widelce i… placki ziemniaczane z sosem pieczarkowym. Dokładnie takie same danie udało mi się zrobić wczoraj. Normalnie kulinarna podróż w czasie! Wszystko się zgadzało… tylko ja -starsza o trzydzieści lat.
O mały, wielki sukcesie kulinarno-sentymentalny!
Uważam te placki za wielki sukces, ponieważ wiele razy próbowałam bez skutku odnaleźć lub odtworzyć smak potraw znanych z dzieciństwa. I nie, nie chodzi o te domowe – bo nimi mama wciąż może mnie uraczyć (choć często i one już nie te same, bo np. inna mąka, inna woda, inne wszystko). Chodzi o te spoza domu. Z przedszkola, stołówek, kolonii…
Na przykład do tej pory szukam smaku dżemu śliwkowego, którym zajadałam się w refektarzu częstochowskich urszulanek. Jako szesnastoletnie dziewczę szukające prawdy o sobie i świecie trafiałam w różne miejsca… Wracając do tamtych klasztornych śniadań: to nie były powidła, ani marmolada – pamiętam, że był to dżem. Który na świeżym chlebie z masłem smakował nieziemsko.
Marne-szanse są też na odtworzenie smaku marchewki przyrządzonej raz przez panią Monikę, mamę koleżanki. Próbowałam przepisów z sieci, szukanych na podstawie składników, które – jak mniemam – tworzyły to danie. Musiałam zapomnieć o najważniejszym…
Tak samo jest w przypadku piernikowego tortu, który wyczarowała mi zdolna koleżanka na 19. urodziny…
Przedszkolne smaczki-zagadki
A z przedszkola pamiętam ulubione kanapki z różowym, pachnącym mięsnym smarowidłem. Kiedy wiele lat później pracowałam z mężem jednej z przedszkolanek, wciąż pracującej w „moim” przedszkolu, nie mogłam się powstrzymać i poprosiłam: „Hej, weź się dowiedz co to było…” I dowiedziałam się, choć do dziś nie mogę uwierzyć, że ten przysmak był jakąś głowizną z puszki. Podobno o pomyłce nie mogło być mowy. Czy ktoś pamięta coś takiego z końcówki lat 80.?
Do dziś też nie udało mi się odnaleźć przepisu na przedszkolny krupnik. Taki smakowicie szary i podawany zawsze kiedy za oknem szalała burza. Pewnie zdarzyło się tak raz albo dwa razy a zapamiętałam, że tak było „zawsze”…
A raz, z okazji Dnia Dziecka – pamiętam! – uraczono nas szaro-czarnymi plackami ziemniaczanymi. Które były bardzo dobre, choć wyglądały jak placki ze… ślimaków. Takie były bure i śliskie, że natychmiast uznałam, iż postanowiono uświetnić obiad bardzo wykwintnym, francuskim daniem (gdzieś musiałam usłyszeć, że Francuzi jadają ślimaki i jest to bardzo eleganckie). Co to do cholery było? Zawsze kiedy robię placki/bliny zastanawiam się nad tym i… Nie mam bladego pojęcia!
Kolonijne stołowanie
Na kolonie jeździłam już jako dorosła, jako kolonijny opiekun (taki skończyłam kurs – nie na opiekunkę a na opiekuna kolonijnego). Z tych wyjazdów nie pamiętam nic pysznego. Może z wyjątkiem kaszy jęczmiennej, którą od tamtej pory lubię zastępować ziemniaki.
Na każdym turnusie zdrowy apetyt mi dopisywał, więc nie marudziłam przy stole, ale trochę żałowałam, że te obiadki były takie sobie. Zwłaszcza, że pamiętałam doskonale jak wiele osób zachwalało jedzonko z kolonii i obozów. Hitem wśród kolonistów odwiedzających Czechy/Słowację był panierowany w bułce tartej, żółty ser… Krążyły o nim legendy.
Pamiętam też, że kiedyś, dawno, dawno temu, siostra-harcerka zabrała mnie na spotkanie z harcerzami, którzy przyjechali skądś tam i właśnie jedli obiad pod chmurką. Pulpety w sosie pomidorowym, sałatę ze śmietaną i ziemniaki. Od tamtej pory – jeśli jem pulpety to tylko w takim wydaniu.
Macie wśród swoich ulubionych potraw dania, które odkryliście poza domem jako kompletne dzieciaki? A może pamiętacie jakieś zaskoczenia z tym związane? Mój mąż np. na szkolnej stołówce odkrył pierogi z soczewicą… Czy jest coś, czego bardzo chcielibyście znów spróbować, ale to – z różnych względów – niemożliwe do odtworzenia? Jedno jest pewne: lubimy rozmawiać o jedzeniu, a czy ciekawym tematem do rozmowy może być żarełko, którego smak raz skosztowany jest z Wami do dziś (i pozostało po nim tylko wspomnienie) można łatwo się przekonać. Dla urozmaicenia – pogadajmy o posiłkach, które poznaliście dzięki komuś zupełnie innemu niż rodzice czy dziadkowie.
Pamiętam, że pierwszy raz u koleżanki jadłam knedle ze śliwkami, to było coś odkrywczego dla mnie, bo moja mama nigdy nie robiła takich knedli 🙂
Przypomniałas mi:) w szkolnej stołówce było takie danie – ziemniaki plus mieso (mielone) z rosołu, do tego jakas jarzyna, ale najwazniejsza ta 'papka’ miesna ze smakiem nie do podrobienia.
A ser po czesku lubie, żółty lub camembert, pychota:)
Pozdrawiam około światecznie:) i przy okazji – masz jakies danie, które robisz tylko na Wielkanoc?
Właśnie – część tych smaków z przeszłości jest nie do podrobienia 🙂
A tylko na Wielkanoc – sama właśnie złapałam się na tym, że to dziwne – robię jajka na twardo z majonezem i szczypiorkiem. Moi domownicy uwielbiają jajecznicę, jajka na miękko, jajka faszerowane (takie smażone w połówkach skorupek z bułką tartą), ale na twardo jadamy właściwie tylko w Wielkanoc… Pozdrawiam serdecznie, wiosennie, świątecznie!
Jajka jem na okrągło, pod każda postacia, ale ze szczypiorkiem i rzodkiewka tylko na wiosnę:) I kojarzy mi sie ta wersja bardzo osobiscie, z pewnym wydarzeniem z przeszłości, sentymentalnie:)
Ja tez pamietam te mięsna papkę… Uwielbiałam ja!🙂