O planach na  po-urlopie

Dziś ostatni dzień mojego ponad 2-tygodniowego urlopu. Biada mi? Czy właśnie, że nie? Wolę trzymać się tej drugiej wersji. I wcale nie dlatego, że już mi się nudzi i tęsknię do pracy.

Wyluzowałam. Chyba po raz pierwszy w życiu miałam urlop, podczas którego wyluzowałam. Ani razu nie pokłóciłam się ze starym (tak jest, w drodze nad morze i z powrotem też nie). Żadne wewnętrzne rozedrganie nie przeszkadzało rzucić się na wyro, jeszcze przy świetle dziennym i poczytać książkę. Pośpiech w robo tak mnie nakręca, że „normalnie” to się nie udaje. Wtedy spokój łapię, dopiero kiedy ciemno… Właśnie zdałam sobie z tego sprawę.

I wiecie co? Wczoraj bujając się w hamaku, wymyśliłam, że wyciągnę wnioski. Że ten urlop nie pójdzie na marne, o nie. Wymyśliłam już nawet kilka sposobów na to, by ten urlop wiózł mnie co najmniej do kolejnych miniwakacji. I wciąż wymyślam. Jak nie dać się zniszczyć pourlopiu.

Po-urlopie: jak znów nie zwariować

Wśród planów na pourlopie mam już takie:

  • Wolniej niż przedtem

Wbrew wszelkim korpozasadom, nie zamierzam być sama dla siebie jeźdźcem z bacikiem. O nie. Pospieszam się niemiłosiernie, co oczywiście męczy i wcale nie pomaga w wydajności. Nie dam sama sobie wmówić, że mam ADHD. Nie mam i nic wewnątrz mnie wcale nie ma ochoty mnie poganiać.

  • Jedna rzecz w jednym czasie

I nie będę się zajmować 10 rzeczami naraz. Żeby dobrze napisać artykuł, nie będę myśleć o technicznych ustawieniach na fb 100 kolejnych, statystykach ani o tym, o czym 10 osób właśnie napierdala na Teamsach. Ani o zaległych szkoleniach. Ani o perypetiach z brakiem dostępów (zewsząd wywala, nawet z Fejsa). Nie. Po kolei.

  • Mniej papierosów

To przez fajki po robocie nie mam siły wylecieć na rower albo zejść po schodach na hamak. Po prostu nie będę już tyle palić co przed urlopem. Wiem już, że to mi robi dobrze.

  • Pamiętać, że wciąż jest lato

Koniec urlopu nie oznacza końca lata. Oznacza to, że po 17 wciąż jeszcze świeci słońce. I można łapać naturalną witaminę D w stroju kąpielowym. Wciąż też nie trzeba nosić zimowej czapki, dlatego zamierzam wietrzyć łeb leśnym powietrzem codziennie, nie tylko w weekendy.

  • Konie czekają

Jeszcze przed urlopami, umówiłam się z K., że jak powracamy to ruszamy razem do stadniny. Dziś po południu pewnie omówimy szczegóły i jazda. Konna.

Jasne, że nadszarpnie to mój budżet, ale w końcu pracuję… dla przyjemności.

  • Mieć czas dla bliskich (a nawet na flirty)

Rodzina – wiadomo, najważniejsza. Ale mam też na myśli jeszcze szersze kręgi. O, np. sąsiada. Jest nawet przystojny, ale to nie jest taki typowy sąsiad z filmów dla dorosłych. Mimo to uwielbiam z nim gadać. Jak wychodzimy na papierosa, od razu przypomina mi się kawał o dobrym seksie (że to taki, po którym nawet sąsiedzi wychodzą zapalić).

Nie zamierzam również rezygnować ze sztuki flirtu (tę prawdziwą poznasz po tym, że jest: lekka jak piórko, ożywcza, poprawia nastrój i nie ma nic wspólnego z dotykiem).

Czy udany urlop może mieć swoje długie trwanie i wieźć nas dalej, nawet gdy jest już po nim?

PS. Dziś rano obudził w jednym czasie: sąsiad (samochód mu nie odpala, a syn chory i musi do przychodni), praca i rzygające dziecko. W pracy — nawet nie wspomniałam o dziecku, bo koleżanka też miała szpital w domu. Poza tym w robo, jak zwykle dynamicznie  (z wyjątkiem mania dostępów do zaległych szkoleń  i innych ułatwień). Martwiłam się, że jeszcze na 17.45 do dentysty — w końcu odwołałam wizytę i nie wiem, czy się cieszyć, czy nie. Z dzieciakiem na szczęście lepiej, ale poza tym — urlop już nie wiezie. Po pracy nie miałam siły ćwiczyć, bo  przeszkadzały mi brudne okulary i to, że pić się chciało cały czas… W ogóle mi niedobrze i nie wiem, czy to nie jakiś rzygający wirus.