Według książki Sztuka spotkania, większość spotkań, w których brałam udział, było bez sensu… I to zarówno tych prywatnych, jak i służbowych. Ponieważ z trzaskiem łamano wszelkie zasady, które sprawiają, że (teoretycznie) spotkania mają sens.
Poszłam do biblioteki po Dziewczynkę w Baśniowym Lesie. Patrzę — wśród nowości: Sztuka spotkania. Wydawnictwa PWN, znaczy zacnego. Za kilkanaście dni miało się odbyć ważne spotkanie w gronie bliskich mi osób. Jak mogłam tej książki nie wypożyczyć? Wypożyczyłam i uznałam, że zawód facylitatora (czyli osoby usprawniającej komunikację ludzi podczas spotkań) może i jest potrzebny, ale… Zresztą sami oceńcie.
Już w pierwszym rozdziale autorka (facylitatorka z zawodu) udowadnia, że jeśli nie mamy szczegółowo określonego celu spotkania — nomen omen będzie ono bezcelowe. I tylko przypadek może sprawić, że komukolwiek przyniesie satysfakcję… W ten sposób przekreśla wszystkie spontaniczne spotkania, które wielu z nas wspomina jako rewelacyjne (no ale przecież się nie znam, nie jestem facylitatorem).
Po co to spotkanie???
Codzienne kolegium w redakcji New York Times należało do kultowych. Miało dwie części — poranną i popołudniową. Spotykali się tam redaktorzy i autorzy najlepszych tekstów i radzono, które z ich artykułów powinny znaleźć się na jedynce. Latami kolegia te obrastały legendą… Każdy chciał wziąć w nich udział. Ale pewnego dnia okazało się, że nadeszła tzw. doba internetu. I to, co znajduje się na pierwszej stronie gazety, tak naprawdę nie ma znaczenia… A oni dalej się spotykali jeszcze przez jakiś czas, bo… nie wiadomo dlaczego. W dużej mierze chyba po to, żeby tracić czas nad zastanawianiem się nad „jedynką”… Sama nazwa rodzaju spotkania typu „kolegium redakcyjne” nie stanowi więc o jego celu, trzeba sięgnąć głębiej. I podobno podobnie jest w przypadku posiadówek w korporacjach, czy spotkań wśród przyjaciół, czy rodziny.
Odpowiadając na pytanie „po co?” nie wolno odpowiadać: „no, przecież pogrzeb” (ale: po co spotykamy się na pogrzebie?), „no, wigilia jest” (ale: po co spotykamy się na wigili?), itd.
Nigdy nie zapraszać wszystkich?
Według ekspertów spotkanie zaczyna się na długo przed tym, jak pojawią się na nim jego uczestnicy. Organizator ma trudne zadanie wyłonić osoby, które zaprosi, a które wykluczy ze spotkania. Okazuje się, że właśnie wykluczania ze spotkań nikt nie powinien się obawiać, bo może się okazać, że jeśli kogoś nie wykluczymy, to wyjdzie katastrofa (z powodu braku miejsca, braku słynnego flow między gośćmi, itd.)
Stworzyć równoległy świat
Organizator spotkania ma również inne trudne zadanie. Zapewnić gościom równoległy świat, do którego wkraczają wraz z przestąpieniem drzwi do ich domu, ogrodu czy do sali konferencyjnej. Nieśmiało pragnę zauważyć, że dzieje się tak za każdym razem, trochę samo przez się… Człek wszystkimi zmysłami odbiera, że nagle znajduje się gdzieś indziej niż w „swoim” codziennym świecie. I chodzi nie tylko o to, co widzi i słyszy, ale i co czuje, bo „coś” unosi się w powietrzu (atmosfera).
Bądźmy jak masoni?
By nie dopuścić do sporów, wśród masonów co najmniej od XVIII wieku hołdowano zasadzie, by nie poruszać tematów takich jak: seks, polityka i religia. Inaczej cele tajnego zgromadzenia mogłyby nie dojść do skutku. Pojawiłyby się różnice zdań, oburzenia, wstręt do tych, co mają zupełnie inne poglądy i w ogóle.
Ciągłość tej niepisanej zasady obowiązującej w lożach masońskich pojawia się również we współczesnych poradnikach nt. spotkań służbowych i prywatnych.
Osobiście, w gronie najbliższych nigdy nie stronię od tematów uznawanych przez masonów za tabu. Być może nie mamy aż tak ważnych celów jak wolnomularze albo mocno ryzykujemy rozpadem więzi… Ale jeszcze nigdy nie czułam, że ktoś u nas pogniewał się na kogoś, bo mu wkładał do głowy swoje racje, próbując ośmieszyć, umniejszyć jego poglądy (mimo że w gronie przyjaciół domu są osoby o naprawdę rozmaitych sympatiach i antypatiach politycznych). Albo, że ktoś czuł się zażenowany np. mało subtelnym dowcipem.
Tematy z grubej rury
Strach, jacyś obcy „oni”, granice… ponoć są źródłami rozmów, które pozwalają najlepiej się poznać. Według autorki Sztuki spotkania – poniekąd należy narzucić gościom te tematy, przy jednoczesnym dbaniu o autentyczność spotkania, co według mnie trochę się wyklucza, ale co tam.
- Wnoszę toast za… (każdy z gości ma wygłosić krótkie przemówienie, kończące się wzniesieniem toastu za konkretną osobę, rzecz, zjawisko, wydarzenie, co chce)
- Godzina próby (jakie wydarzenie spowodowało, że zostałaś/eś wystawiony na największą próbę)
- Jak zmieniały się wasze priorytety na przestrzeni lat?
- Jak pochodzenie i doświadczenia was ograniczały lub działały na waszą korzyść?
- Co dawniej powodowało wasz bunt a przeciw czemu buntujesz się teraz?
- Jakie są granice twojego współczucia?
- Które fragmenty życia uważasz za stratę czasu?
Każdy z gości w ten sposób ma okazję opowiedzieć niezwykłą, bo osobistą historię. A opowieści są modne. Nie wyobrażam sobie, bym kiedykolwiek, mogła narzucić gościom (siłą) któryś z powyższych tematów do rozmowy. Tak sobie myślę, że wiele z nich wypływa naturalnie, przy okazji rozmowy o czymś zupełnie innym i wtedy to jest super.
Gospodarz spotkania musi czuwać nad komfortem gości. Cały czas
Organizator spotkania podobno nie ma prawa zostawiać gości samym sobie. Zarówno jeśli chodzi o jedzenie, jak i picie oraz… chronienie ich przed tym, że uznają czas tu spędzony za stracony. A tak może się zdarzyć, gdy np. ktoś uzna, że jest gościem na specjalnych prawach. Ponieważ gospodarz zagapi się i zapomni, by dbać o to, by każdy z gości czuł się na równi z innymi.
Dlatego wg autorki Sztuki spotkania, dawanie gościom poczucia, że mogą sobie sami upiec ciasteczka i ogólnie czuć się jak u siebie — może prowadzić do tego, że może i ktoś będzie zadowolony, ale… nie wszyscy. A na pewno nie wszyscy tak samo, o. Krótko mówiąc: wyluzowani gospodarze to źli gospodarze.
Cóż, jesteśmy ze starym wyluzowanymi gospodarzami…
A spotkanie 21 maja i tak bardzo się udało. Choć nie wypunktowałam wcześniej celów, nie zaproponowałam tematów (ani toastów) z grubej rury, nie byliśmy jak masoni ani nie jak masoni, zapomnieliśmy o dwóch butelkach wina (hańba)… Znaczenie spotkania z Dziewczynami okazało się wielkie.
Najnowsze komentarze