„Swoboda to nie jest kaprys” czyli o planach na 11 listopada

Zgodnie z tradycją pewnie stawimy się o 17. do hymnu przy pomniku Piłsudskiego (koło Muzeum Piłsudskiego). Może wcześniej skoczymy do lasu, gdzie cała gama burości, brązo-zieleni  i skórzasta czerń liści opadłych dawno… Albo zupełnie nie.

To są słowa Józefa Piłsudskiego (fot. z wystawy czasowej w Muzeum w Sulejówku, dawno temu)

Poszli karmić łabędzie przebojową kukurydzą Bonduelle, to zasiadłam do pisania. Jakby mi było mało w pracy 🙂 I tak sobie na żywo notuję, co by tu jutro od (późnego) rana…

Wyspać się

Tak. Yes. Si. Oui. Ano. Wyspanie się to święto, więc jeśli jutro święto, to wyspanie. Uroczyście planuję nie otwierać pierwszego oka przed 10.30. Wylegiwać się nieprzyzwoicie we własnym łóżku, pod własnym dachem i niebem, z którego może sobie nawet padać deszcz.

Coś zmalować

Skoro mam już akwarele i całkiem sporo zapału, a w dodatku dojdzie trochę więcej czasu — nic nie stoi na przeszkodzie, by coś zmalować. Dziś już nie wytrzymałam i machnęłam brzozy, które wczoraj obejrzałam dzięki uprzejmości i dobroci pewnej grupy akwarelofreeków.

Zaczęte dzisiaj — jutro może dopieszczę

Poczytać Gałczyńskiego

Teraz to mój poeta nr 1. On tak odchodzi ode mnie i wraca, doskonale wiedząc kiedy najmocniej szarpnie za serce. Swym srebrem, księżycami i humorem.
A propos – co to jest motyl? Gałczyński to wiedział najlepiej:

motyle to rzeźbione są sekundy[1]

Nie czytać Dzienników Dąbrowskiej

Zostawić do 12-go. Akurat I tom zaczyna się w listopadzie 1915 roku i bardzo dużo tam smutnych rzeczy o trwającej wojnie i kłótniach Polaków z Polakami. I o tym, jak bardzo wiele osób nie chciało Legionów ani Piłsudskiego. A teraz ich następcy w beretach i komżach garną się na niepodległościowe uroczystości, jak gdyby nigdy nic.

Zajrzeć do lasu

Jeśli się da. Bez spiny ani pośpiechu. I na pewno po obiedzie. Może się uda, bo nie stawiamy tego dnia na typowo polskie, pracochłonne pierogi czy długowarzące się rosoły i sosy. Będzie pizza na tortillach, zwana w naszym Plemieniu „bieda-piccą”.

Do hymnu

Za każdym razem łza się w oku kręci. Choć ja to wiecie, epokę romantyzmu dawno „przerobiłam”. I bardzo lubię sobie nucić pewien wiersz Tuwima, którego nienawidzą patrioci, co to nawet podczas seksu myślą o ojczyźnie.

Dużo razem

Oczywiście większość z ww czynności będziemy praktykować w trio. Bo mamy to wielkie szczęście, że możemy — sobie siebie mając (oczywiście uwzględniając życiodajną autonomię).

A gdyby jeszcze udało się zrobić szarlotkę na kruchym spodzie z mąki pełnoziarnistej i jabłkami uprażonymi przez siostrzycę to już całkiem byłoby super. Ostatnio zbyt często chodzę na łatwiznę „wyczarowując” słodki zapach w domu wkładając kromki chałki do opiekacza… Albo nie. W końcu w święto wcale nie musi być ciasta, damn.

Z życzeniami dnia pełnego Wolności. Z patosem lub bez, tak żeby było jak najmilej wspominać 🙂

L.


[1] K. I. Gałczyński: Koncert fortepianowy