O wymarzonym urlopie

Dziś, przy okazji rozmowy o tym, co by tu robić w pierwszy dzień wiosny, przyszło mi coś do głowy. Że sporo osób w lutym to wie już w sumie, gdzie spędzi urlop. Ten najważniejszy i najdłuższy w ciągu roku.

A, pomyślałam, pociągnę ten wątek odpoczynku. W końcu przedłużająca się (ona po Bożym Narodzeniu lubi się dłużyć) zima — sprzyja marzeniom o urlopie i-de-al-nym. I wymyśliłam, że ciekawe, ile rzeczy mogłoby się na taki idealny urlop składać. Tak, żeby go maksymalnie skonkretyzować. Od ogółu do szczegółu. Przecież czasem ten diabeł tkwi właśnie w detalach.

W ramach miłych marzeń zimą — spróbuj tylko wymienić sobie 25 cech (rzeczy), które razem wzięte pozwolą zwizualizować najpiękniejszy urlop ever. Lub więcej 🙂 Tak, to może poprawić nastrój.

Osobiście postawiłabym na sielskie, dobrze znane klimaty (śródpolskie).

Super urlop, czyli jaki

Właśnie staram się stworzyć w wyobraźni miejsce, gdzie najchętniej spędziłabym tydzień wakacji. Lud dwa.

Akurat dla mnie jasne jest, że w Polsce. Ale pewnie pierwszym pytaniem, które warto sobie zadać, to pytanie o kontynent, a potem kraj. A potem krainę.

To się zazębia z kolejnym pytaniem, co chcielibyśmy tam ewentualnie widzieć, słyszeć, robić. A więc, czy miałoby być to miasto, czy nie. Osobiście oczywiście z góry wiem, że żaden city break nie wchodzi w grę. Zatem nie, nie miasto.

Płasko czy górzyście? Płasko.

To może las gdzieś blisko? Tak.

Woda? Pewnie. Najlepiej z plażą, pomostem.

Bardzo ważne dla mnie już teraz jest też, by niedaleko była stadnina koni.

Żeby było gdzie jeździć rowerem.

I może jakiś park linowy (dla córki, bo lubi).

Teoretycznie to wszystko mamy na miejscu 😀

Ale że ponoć od czasu do czasu dobrze jest zmienić perspektywę, więc Stegna. W Stegnie, gdzie pewnie wylądujemy 4. raz, mamy to wszystko. I do tego wodą jest morze. I to jest z jednej strony bardzo okej, a z drugiej nie. No bo tłok… Z drugiej strony ta pyszna flądra w ulubionym barku…

To mam już 9 konkretów.

25 lub więcej konkretów

Gdybym umiała czarować, to bym sobie wymyśliła drewniany domek, gdzie bylibyśmy sami lub z mniej niż 2 rodzinami (licząc z nami). Niech byłby to dworek albo leśniczówka. Z hamakiem lub huśtawką. I drzewami. I piwoniami pod oknami. Cicho żeby było, o. I rano, i wieczorem.

I niech blisko będzie sklep wiejski. Gdzie co rano taki zwykły chleb można kupić. Do masła i miodu.

I może właśnie jakaś miejscówa z dobrym jedzonkiem. Jeśli tam będzie dobry rosół i pierogi to już wystarczy. 18 konkretów…

Czemu wymyśliłam, żeby wymyślić 25 konkretów? Nie wiem! Myślałam, że to mało — taka ćwierć setki rzeczy składających się na to, żeby było możliwie najmilej. Wymyślać i wymyślać… To może, z drugiej strony domu, żeby zapachy się nie mieszały, niech kwitnie maciejka.

Żeby gospodarze byli tacy jak ci nasi, w Stegnie — najlepiej po prostu, żeby to byli oni.

A w tej stadninie, żeby były konie nie tylko gorącokrwiste, ale i zimnokrwiste, jak Sonatka. Żeby ktoś, kto mnie tam wpuści, był dla nich dobry. I żeby  był i plac i tzw. teren, do jazdy.

O, i żeby obyło się bez: infekcji, urazów kończyn i bólu zębów. Udało się 😀 przekroczyć 26. To jeszcze niechby było cieplutko, ale nie za bardzo: do tych 26 stopni i bez deszczu.

W sumie to, jak się tak rozkręcić to można marzyć i marzyć

25 to może czasem mało, a czasem dużo, co nie? 🙂