Dzieciaki sąsiadów pojechały na wakacje i na ten czas dostaliśmy trampolinę. Ogrodową. Wielką, ogromną i… słowo daję, pot z nas spływa! Z każdym dniem też jestem coraz bardziej kompetentną osobą do rozmowy na temat trampoliny. Przy okazji tego wpisu uporządkuję sobie jej wady i zalety.
Dlaczego raczej nie zdecyduję się własną trampolinę?
- to ogromny i mało dekoracyjny zwierz
OK, duża powierzchnia i wygląd trampoliny, która pozwala na rodzinne dokazywanie jest jednocześnie zaletą. I jeśli ktoś ma kawał własnej działki, na której nie chce urządzić japońskiego ani angielskiego ani nawet pozbawionego żadnego stylu ogrodu – ten argument się nie liczy. W innych wypadkach może mieć naprawdę duże znaczenie.
- kłopot z przechowywaniem
Choć są zwolennicy całorocznych szaleństw na trampolinie ogrodowej, osobiście na czas słot i przymrozków, wolałabym ją zabezpieczyć. A zwyczajnie nie mam gdzie.
- jest kontuzjogenna
Prawie za każdym razem jak włażę na trampolinę, mam przed oczami Pawła, który raz wlazł poskakać z dzieciakami i… tak zaczęły się jego niekończące się problemy z kręgosłupem. I chociaż Anka (która nigdy na trampolinie nie była) też ma kłopoty z dyskiem – casus Pawła jakoś działa mi na wyobraźnię: po prostu wraca myśl, że z każdym wejściem trochę jakbyśmy kusili los.
A gdyby jednak kupić trampolinę? I mieć na własność…
- metodę na super nastrój
Gdzieś przeczytałam, że skakanie pobudza przemianę materii i oczyszcza organizm z toksyn. Pewne jest zaś, że umysł oczyszcza obłędnie i ze skutkiem natychmiastowym. Dla jeszcze większego animuszu można sobie włączyć Kto jak skacze (dla dzieci), Skaczcie do góry (dla dorosłych), Jump, jump…
- okazję do popatrzenia w chmury
Jak się z Małą zmachamy, to się kładziemy na wznak i gapimy w niebo. Akurat teraz mamy też widok na ciemnozielone od liści gałęzie, pełne jasnozielonych jabłek. Sytuacja stworzona do bajdurzenia głupotek albo na całkiem poważne tematy.
- możliwość przyjemnego zadbania o kondycję i sylwetkę
Na razie nie schudłam i kondycję mam taką jaką miałam przed tygodniem, ale… potwierdzam, po porządnym treningu czuje się wszystkie mięśnie (od ramion po łydki) i tak ogromny apetyt, że jestem skłonna uwierzyć, że faktycznie w godzinę pali się tu nawet 1000 kcal. Albo i 10 tysięcy.
- coś, co jest nieznudzalne
Basen, zjeżdżalnia, piaskownica, nawet bajki na Netflixie – to wszystko potrafi się znudzić po kwadransie i to na całe dnie. Póki co trampolina idzie łeb w łeb z huśtawką i Mała wraca się na nią codziennie po kilka razy. A jeśli coś jest fajniejsze nawet od siedzenia przed TV i budowaniem z klocków – to znaczy, że naprawdę ma moc.
- sposób na zmęczenie dzieciaka
Moja Trzyletnia to wulkan energii. Potrafi przebiec 1,5 km i… wskoczyć na trampolinę, żeby szaleć minimum pół godziny. Po takim wysiłku regeneruje się w minimum kwadrans. Kwadrans, który czasem jest dla matki na wagę złota
Pięć do trzech dla „za”. Cóż, wynika, że nawet jeśli moi Najmilsi uprą się na kupno trampoliny, nie będę jakoś specjalnie oponować. Ale z pewnością jeszcze to przegadamy.
PS. Rada dla przyjaciół: nigdy nie skaczcie na trampolinie po wypiciu dwóch szklanek kompotu truskawkowego. W ogóle nie skaczcie z pełnym pęcherzem.
Pozostałe fot. z Freepik
Powiem tak, ale bym poskakała!
Pozdrawiam, AMda