Czy wiecie, że w moim mieście… ? (+ wspomnienia średniej dziennikarki)

Cztery lata temu przeprowadziłam się z rodzinnego miasta do Sulejówka, który… też jest już w sumie moim rodzinnym miastem. Ba, z każdym rokiem bardziej. A nawet z każdą chwilą – np. taką jak wczoraj, kiedy dowiedziałam się, że w Sulejówku będzie sad. Prawdziwy owocowy sad. Brzmi jak jakieś opowiadanie albo bajka, prawda?

Tak kwitła w tym roku nasza przedwojenna jabłoń.

Jabłonie (50 drzewek), grusze (45), wiśnie (30), czereśnie i śliwy (po 15 drzewek)…  Nasz miejski sad (jak dobrze pójdzie) będzie liczył 155 owocowych drzew. Wyobrażacie go sobie wiosną? Wyobrażacie sobie, jaka to wspaniała wiadomość dla pszczół? Wyobrażacie sobie, że ktoś może być niezadowolony z decyzji burmistrza Śliwy?

Od razu mówię, że nie mam pojęcia jaki jest budżet miasta ani argumenty opozycji, że to najgłupszy pomysł ever. Ani w kwestii sadu, ani w ogóle. Ba, ja w ogóle nie znam radnych, ani burmistrza, ani zastępcy. I bardzo mi z tym dobrze! W Siedlcach, gdzie się urodziłam i mieszkałam trzy dekady –  byłam ze wszystkim na bieżąco i w niczym mi to specjalnie nie pomagało. Chyba, że w pracy, bo w końcu byłam dziennikarką. Może nienajlepszą, ale ambitną.

Garstka wspomnień średniej dziennikarki

Nienajlepszą, bo bardzo łatwo było mną manipulować. Nieraz, już po pożegnaniu z rozmówcą, jeszcze z uśmiechem na twarzy łapałam się na tym, że „K*a, przecież tak mnie oczarował, oczy zawiązał i okręcił wokół własnej osi jak w ciuciubabce, że niczego się nie dowiedziałam. I wracałam oczywiście, już bez uśmiechu – i to było bardzo nieprofesjonalne.

A najbardziej bezradna czułam się słysząc: „Niech to zostanie między nami, OK?” Jakbyśmy rozmawiali prywatnie o jakiejś sekretnej recepturze na powidła. A nie o tym, co prywatnie kompletnie mnie nie interesowało, za to służbowo – bardzo. Bywało, że słyszałam: „Jak mogłaś to napisać?.” A ja miałam wyrzuty sumienia, że okazałam się taka nielojalna – i to też było nieprofesjonalne (w końcu nie zdradziłam sekretnego przepisu na powidła, który był w rodzinie mojego rozmówcy od wieków – strzeżony jak oko w głowie).

Bez ambicji by się nie dało. Tak jak bez dobrych ludzi i dobrych wiadomości, których na szczęście nie brakowało. Boże, jak ja uwielbiałam pisać o niepolityce!

A taki sad – już byłby polityczny.

To są płatki z jednej jabłonki. Oczywiście nie wszystkie. Nie wiem czy opozycja z Sulejówka pomyślała, by zwrócić uwagę na to, ile tych płatków będzie z ponad 150 drzew (a np. stare płatki jabłoni wyglądają jak jabłkowa marmolada, ble)

Wiwat burmistrz Śliwa?

Nawet nie chcę sobie wyobrażać siedleckich debat na komisjach odnośnie miejskiego sadu. Mimowolnie jednak – widzę te scenki jak żywe. Pomysłodawcy pękają z dumy i radości. A zieloni z zazdrości radni, którzy sami nie wpadli na ten pomysł – wysuwają najmocniejsze działa. Albo te najbardziej wiotkie, typu: „Dlaczego tak mało wiśni?” (gdyby głowa miasta miała na nazwisko Wiśniewski).

Co sprytniejsi, stają okoniem we własnym obozie i przyklaskują pomysłodawcom sadu. Narażając się na hejt kolegów po linii (również pod różnymi nickami na forum gazety, Facebooku, etc.) i licząc na poklask wyborców. Bo kalkulacja w polityce jest bardzo ważna… Jeszcze inni atakują partię-matkę burmistrza,  żeby nie udawała, że umie się kłaniać w stronę przyrody, bo robi to tyłem. I przenieśli by  ciężar rozmowy o sadzie na rozmowę o piątce dla zwierzaków lub wcześniejszej awantury o Puszczę, ewentualnie lokalnie – o marnym losie drzew na Gliniankach.

Jak dobrze, że nie znam kuluarów debat o miejskim sadzie w Sulejówku. I nie mam pojęcia:

  • co może się wykrzaczyć i co na pewno się wykrzaczy,
  •  dlaczego to najgorsza z możliwych decyzji (m.in. dla mnie jako mieszkanki ulicy pełnej błota),
  • czyja żona na tym skorzysta a czyja straci,
  • że to śmieszne,
  • że to odwracanie uwagi od pandemii.

Słowem – mogę się po prostu cieszyć. Prywatnie, niepolitycznie, a choćby i naiwnie. Jak dziecko.

A Wam jak się podoba pomysł miejskiego sadu?