W czym jeszcze ten październik może być najlepszy?

Nawet jeśli wydaje się, że jesień nie rozpieszcza… można w niej znaleźć ziarenka, z których wyrasta wielka radość. Bo mąką, z której jest najlepszy chleb, są czasem garście niespodzianek, którymi raczy nas codzienność. Mniej lub bardziej hojnie, ale zawsze! Chodźcie, pokażę Wam co sprawia, że ten październik wcale nie jest taki zły…

No dobra, jest źle. I tu rację przyzna mi każdy, bez względu na to, czy jest antycovidowcem czy nie. Tak samo jak co do tego, że wszystko mija – nawet najdłuższa żmija. Dlatego, po pierwsze – z każdym dniem jesteśmy bliżsi chwili, kiedy wspólnie, jednym głosem powiemy: „było źle”.

Druga sprawa… Albo nie. Daruję sobie argument „złota, polska jesień”. (Choć, mimo że pojawia się co roku – za każdym razem zaskakuje tym, jak bardzo potrafi dodać światu ciepłych kolorów i blasku. A jeszcze jak się znajdzie wygodne miejsce w lesie do podziwiania… aż chce się westchnąć! I przekonać się na własne oczy, że nic – zwłaszcza teraz – nie jest czarno-białe).

Ładny tron leśny?
Grzyb – gwiazda

A więc po drugie. Jesienne dzieła, które Mała znosi z przedszkola. No nie sposób się nie uśmiechnąć, wyobrażając sobie jak te szkraby sobie siedzą i tworzą. Aż powstaje Coś. Co potem tak cieszy serce matek, ojców, babek, dziadków… I nie mogę wyjść z podziwu dla cioć przedszkolnych. Podczas lockdownu szukałam pomysłów na prace plastyczne w całej sieci i… takich fajnych, którymi ciotki sypią non stop jak z rękawa – nie znalazłam!

Gąsienica na dębowym liściu

Parasolka i deszcz 3D

A dziś robili w przedszkolu chleb (16. października – Dzień Chleba)

Po trzecie. Gorące lub przynajmniej ciepłe napoje. Jak one dobrze robią! Moje biedne, chore gardło domagało się ich ostatnio litrami. I sobie dogadzałam: a to mleczkiem z miodem, a to klasyczną herbatą, a to czerwoną, a to rooibosem, a to lipą, a to rumiankiem. Dla mnie to jakieś szaleństwo, bo od wiosny tylko kawa (często zimna) i woda. A tu proszę – jeszcze do tych herbatek ciasteczka z rokitnikiem. Mąż chorej żonie przynosi… Może dlatego, że ostatnio mówię tylko krótko i cicho?

Po czwarte. Szukanie prezentów. Bo ja nie lubię robić tego w ostatniej chwili, jak jakieś siku. W dodatku wybór (chociażby książeczek dla Małej) zabiera mi bardzo dużo czasu (na szczęście!) Więcej niż pieniędzy (yeah!) I tak cholernie cieszę się, że mam pieniądze na te prezenty – zleceń była moc dzięki m.in black monday i cyber friday (kto copywriter, ten wie). Mam już 3/4 upominkowej listy!

Po piąte. Kosmetyków, które sobie sprawiłam we wrześniu używa mi się tak przyjemnie, że aż regularnie. Czułam, że moja skóra polubi malinową mgiełkę i olejek z pestek malin, czułam! A Mała ma własną mgiełkę – lipową. Widziałam jak patrzy na moje (skromne, bo skromne, ale) rytuały pielęgnacyjne, więc zrobiłam jej niespodziankę. Delikatną, kojącą zaczerwienienia jeszcze po rozdrapanych rankach pokomarowych. Oczka ze śpiochów też można nią przecierać. I tak to między innymi o siebie dbamy…

I Wy dbajcie o siebie – od środka i od zewnątrz, w domu i poza domem. W Dzień Chleba życzę, by tego co powszednie a potrzebne – nigdy Wam nie zabrakło.