O tym jak można radzić sobie ze smutkiem, czyli o „Jeziorze Smutku” i receptach na smutek

Ktoś w ogóle wie po co jest smutek? Podobno po to, by zmuszać nas do refleksji (nie działania, bo nie musimy cały czas działać). I podobno to właśnie on pozwala nam się pożegnać z czymś, co utraciliśmy lub nigdy nie będzie nasze. Bo bez tego pożegnania nigdy niemożliwa byłaby radość, z tego co mieliśmy, mamy i co nas radosnego spotka. Taki bufor pomiędzy radościami, niezbędny…

Wyczytałam to wczoraj z książeczki dla dzieci Smutek i zaklęte miasto. Tytułowe zaklęte miasto jest  Najweselszym Miasteczkiem Świata. Jego mieszkańcy wypierają smutek, nie dają mu prawa do pojawienia się choćby na chwilę. Ma być tylko wesoło i śmiesznie.

Chodź tu, smutku

Bohaterami są dzieci, chłopiec (Lirian – to imię zdradza jego nieco sentymentalny, liryczny charakter) i dziewczynka (Hahanna – imię równie nieprzypadkowe). I właśnie ta parka odkrywa, że  trwanie w ciągłej radości – jak chcą mieszkańcy Najweselszego Miasteczka –  jest  niemożliwe, że tak się nie da. Że ta radość bez ani okruszka smutku nie może ani smakować ani w ogóle istnieć. Bo brakuje przestrzeni na tęsknotę, współczucie, żal.  Zwłaszcza, że nawet w tym najweselszym miasteczku świata – powodów do tęsknoty, współczucia i żalu wcale nie brakuje. A ci wszyscy Wymuszacze Radości wydają się coraz bardziej dziwni… I trzeba ich odczarować.

W końcu okazuje się, że jedynym sposobem na ukojenie smutku jest spotkanie z nim twarzą w twarz. Przyjrzenie się mu z wzajemnością. Przegadanie z nim tematów, które tak nie pozwalają na uśmiech. Podobno, jeśli to spotkanie będzie autentyczne, uczciwe – nie będzie potrzeby przedłużania go nawet o jedną zbędą minutę. Smutek pobędzie tylko tyle, ile będzie potrzeba.

Zgadzasz się, że nie umniejszanie powodu smutku nie pomaga nic a nic? Że nie działają zaklęcia typu: „To nieprawda”, „To daleko”, „Przecież to cię nie dotyczy”, „Przecież takie rzeczy się dzieją od zawsze”. „Przecież nic się nie stało”. Tak brzmi olewanie uczuć.

Podobno nie pomaga też rozśmieszanie, czyli jakaś koślawa próba przykrycia smutku serwetką w kolorową kratkę czy groszki. „To powiem ci kawał”. „Zrobię fikołka”. „Połaskoczę cię, co?”. Ci wszyscy Wymuszacze Radości jakoś są słabo przekonujący…

Podobno najlepiej wtedy po prostu z kimś pobyć. Posiedzieć, poleżeć, pospacerować. Zadbać o smutną osobę tak, jak umie się najlepiej, nie zapominając o szacunku do jej uczuć.

Jezioro Smutku

Wojciech Kołyszko (autor, psycholog) proponuje  ćwiczenie dobre „na smutek”. Zadanie jest proste: narysuj swoje Jezioro Smutku. Niech ma kolory dokładnie tego, co smuci teraz najbardziej. Niech w jego falach będą te wszystkie rzeczy, które wyciskają łzy czy powodują ucisk w gardle.

Narysowałam. Bo przełom kwietnia i maja pełen był smutnych wiadomości. Fale w tym moim Jeziorze Smutku miały kolory spranych, szpitalnych śpioszków niemowlęcych z oddziałów hospicjów perinatalnych. Na przykład tego w Gdańsku, na którym leżała mama Leszka i Mieszka, bliźniaków zrośniętych brzuszkami, z jednym wspólnym serduszkiem. Rodzice nie musieli wybierać który zatrzyma serce, bo oba noworodki przeżyły tylko 1 dzień.

Fale tego Jeziora Smutku mają też barwy Pokoju Pożegnań, który powstał właśnie w szpitalu „Matki Polki” w Łodzi. Koloru gipsu, w którym rodzice będą mogli odciskać stópki i dłońki swoich martwych maluszków.

To moje Jezioro Smutku miało też kolor wojny: gruzów, żelastwa i krwi. Mundurów żołnierzy, którzy przywiązali dziecko do zabitej matki, między nimi umieszczając minę. Tak, żeby inni żołnierze, którzy będą chcieli uwolnić dziecko – wylecieli w powietrze. Żeby cała reszta nie miała wątpliwości, że tu nikt nie ma żadnego serca, są tylko maszyny do zabijania ze szczególnym okrucieństwem.

Dobierając jeszcze więcej kolorów fal w tym jeziorze, poczułam, że wreszcie nie udaję, że smutku nie ma.

Recepta na smutek

W tej książce jest też inne ćwiczenie. „Recepta na smutek”.  Chodzi o to, żeby się pobawić w lekarza radościologa i spróbować wypisać (lub wyrysować) receptę na smutek: dla siebie, dla mamy, dla taty. Co pomaga? Bo każdy przecież na każdego działa dobrze coś innego. Każdemu co innego pomaga przynieść ulgę.

Dla jednych to możliwość pobycia w samotności.

Dla innych bardzo długi spacer z bliską osobą.

Przytulenie się do kogoś. Albo chociaż do pluszaka lub do siebie.

Dla jeszcze innych: książka, cisza, gwar miasta, muzyka, (smutny) film, podzierganie na drutach w fotelu na biegunach, posiedzenie na pomoście. Smutny człowiek jest wrażliwszy, bardziej podatny na zranienie i wymaga szczególnych warunków, by smutek minął.

Pewnie, że nie chodzi o to, by sobie w nieskończoność dokładać kolorów łez do Jeziora Smutku. Tylko dlatego, że w gruncie rzeczy… przyjemnie się tak taplać, bo nie trzeba nic więcej robić. Znam takich, którzy całe życie przesiedzieli by w takim baseniku smutku, byle tylko nie musieć wychodzić na ląd suchą stopą. Czasem trzeba nie lada ratownika, żeby ich wyciągnął z tej stojącej wody, która sięga coraz wyżej i wyżej.

*****

Bywa, że człowiek poważnie podtopiony wymaga lekarza z dyplomem i doświadczeniem, a czasem też szpitala, leczenia. Jeśli ten smutek zalał mu wszystko od środka, że nie może żyć – wydaje mi się, że jego bliscy nie powinni bawić się w terapeutów.

Może to dziwne, ale właśnie w maju, czerwcu, lipcu lub sierpniu zabili się wszyscy samobójcy, których znałam. Światło i ciepło, wbrew pozorom, może pozbawić złudzeń, wyostrzyć kontrast między tym co na zewnątrz i w środku?

W każdym razie przypomniał mi się jeszcze jeden sposób na smutek. Potrzebny jest kamień i rzeka (staw, jezioro, morze ale trawnik lub przestwór suchego oceanu też może być). Kamień bierze się w rękę i ściska, myśląc o tym, co smuci. Mocno: i ściska, i myśli. A potem z całej siły trzeba ten kamień rzucić het, jak najdalej.

Jedno jest pewne: smutek, jak każda emocja – mija.