Podobno wszystko zaczyna się już we wrześniu i trwa do końca marca. Wszystko, czyli całe to zimowanie. Zimowanie, czyli wszystko to, co oznacza… dostosowanie się do okoliczności najciemniejszej, najzimniejszej pory roku. Przynajmniej według Katherine May, która przeżyła i napisała „Zimowanie”.
Czytało mi się tę książkę źle. Może przez „mgłę mózgową” spowodowaną covidem. A może dlatego, że jej akapity właśnie miały przypominać ciężkie zaspy. Zjawiska, przez które lepiej brnąć z pewnym mozołem. Bo inaczej się nie da. I tak ma być.
Krok w tył
Zimą robi się to, co zimowe. Znaczy nawet wypada trochę umrzeć i to jest OK. Wycofać się do norki, sięgać do spiżarni, nie wychylać się bez potrzeby. No, Katherine May sama wybrała się oglądać zorzę polarną i poleca morsowanie. Zimowe rozrywki mają dość ubogi wachlarz. Zwłaszcza gdy przyjmiemy, że zima to tylko metafora… niekoniecznie najlepszego czasu. Nie mająca nic wspólnego ze świętowaniem, karnawałem, feriami na stoku, kuligami…
Chyba dlatego warto sobie tę książkę przeczytać już po świętach, kiedy opadną igły z rozebranej choinki i brokat z bombek. Można też sięgnąć po nią bez względu na porę roku – zawsze wtedy, gdy robi się dziwnie zimno, cicho i ciemno. Bo samotność, brak sił i nawet nie chce się udawać, że „jakoś leci”. Tak, zimowanie może przydarzyć się niespodziewanie, nawet w środku lata…
Według K. May, najważniejsze by wtedy nie myśleć o tym, jak o czymś upokarzającym. Tylko jak o czymś naturalnie wpisanym w cykl istnienia. „Jałowy okres w życiu, kiedy człowiek jest odcięty od świata, czuje się odrzucony, odstawiony na bok, zablokowany na drodze do rozwoju lub zepchnięty do roli outsidera„. To nie brak odwagi czy siły woli. To zimowanie.
Rośliny i zwierzęta nie umieją udawać, że tak naprawdę zimując świetnie się bawią. Ludzie potrafią. Zdaniem autorki to bez sensu.
Zima Muminków
Katherine May przypomina, że w książkach dla dzieci mówi się o zimie całkiem sporo, ale jakoś nie potrafimy wyciągnąć z tego dobrych dla nas wniosków. Przywołuje m.in. Zimę w Dolinie Muminków. Pamiętacie jak Muminek obudził się za wcześnie? Wszyscy i wszystko spało. A Muminek krzyknął: „Cały świat gdzieś się zgubił!”.
Zupełnie zapomniałam, że ten cholerny Muminek nie mógł obudzić mamy.
Podczas naszej kwarantanny – a potem izolacji (ponieważ postanowiliśmy nie chorować w szarej strefie i zrobiliśmy testy) – wiele razy czułam się wystraszona jak ten biały tłuścioszek. Albo, że moja córka nie może mnie dobudzić. Bo wariat omikron. Bo „omikron zżera mózg”, choć nic nigdy z nim nie wiadomo, więc „na pewno” „nie dam rady” i „zdarzy się najgorsze”. Nie że niewiadomo to znaczy niewiadomo, tylko że niewiadomo znaczy najgorzej.
Wariat Omikron, w ciągu ostatnich dwóch tygodni zaatakował mnie dwa razy. Najpierw na 3 dni zesłał gorączkę i ból mięśni w naddupiu. Potem odpuścił na weekend. A potem wziął i pozbawił sił oraz węchu, dodając na deser ból gardła i głowy. Córka miała lekki katar. Mąż (szczepiony) wysoką gorączkę (3 dni) i osłabienie (do dziś).
Kiedy próbowałam się czegoś dowiedzieć – jakaś czarna łapa klikała mi w rzeczone artykuły o zżeraniu mózgu, zgonach, przepychankach miedzy rządem a opozycją w sprawie tego co powinno się zrobić i zespole Pims u dzieci. Najgorzej.
Tak. Nawet w Dolinie Muminków nie zawsze jest tak w bajkowej dolinie. Nie podczas zimowania, które jest jedną wielką niewiadomą. Aż pewnego dnia… wszystko znów jest „normalnie”.
Co robiliśmy przez prawie 3 tygodnie kwarantanno-izolacji
- przemyślane listy zakupów (na szczęście teściowie dostarczali nam jedzenie, leki i inne frykasy)
- obiady (bardzo proste, których i tak nie mieliśmy siły jeść)
- śniadanka i kolacje (czyli ktoś dyżurny przynosił z kuchni banany i jogurty)
- chudliśmy (ja 5 kg),
- podlewaliśmy kwiaty,
- rozmawialiśmy przez telefon (z bliskimi, którzy mieli dzieci i chorowali – wszyscy),
- udzielaliśmy wywiadów paniom z Sanepidu
- farbowaliśmy włosy Małej bibułą,
- próbowaliśmy sprzątać, prać, wieszać i składać pranie,
- oglądaliśmy telewizję (najwięcej czeskich Sąsiadów – matko, odcinek o pieczeniu ciastek aż bolał)
- planowaliśmy wakacje (gdzie pojedziemy, pójdziemy, pobiegniemy) – nie zaplanowaliśmy jednak nic (chodziło chyba o to, żeby popatrzeć się na filmiki z latem),
- spaliśmy do południa (ja do 8.30, bo praca – w ogóle cudownie w pracy dostałam tyle akceptacji do stanu zdrowia i szpitala covidowego w domu, że na samą myśl będzie mi się ciepło robiło na sercu chyba do końca życia),
- pod koniec wychodziliśmy do ogrodu i rysowaliśmy patykiem wielkie ślady łapek wielkich ptaków,
- czytaliśmy książki,
- lepiliśmy z ciastoliny smoki w falach,
- mierzyliśmy temperaturę i saturację,
- marzyliśmy o przyrządzie, który mierzy frustrację (coś do opatentowania przed kolejnymi falami),
- leżeliśmy pod kocami,
- leżeliśmy pod kołdrami,
- leżeliśmy po prostu.
Choć tych aktywności wydaje się być całkiem sporo, to… Życie mocno zwolniło. To było nasze zimowanie. Jedna mała uwaga: zimujące rośliny i zwierzęta mają łatwiej, bo zimując nie popełniają błędów myślowych. Życzę wszystkim, aby covid nie sprawił, że będziemy:
- wyolbrzymiać to, co jest jedynie prawdopodobne, lecz nie pewne na 100% (bo 80% rzeczy, o które się martwimy nigdy się nie wydarzy)
- myśleć katastroficznie,
- pewni, że sobie z tym nie poradzimy.
(Pewnie, że nie ja to wymyśliłam a Dawn Huebner. I książka „Przechytrzyć zmartwienia” to dopiero jest plaster na zimowe kłopoty ze spokojnym snem).
Z pozdrowieniami dla wszystkich, co na kwarantannach i izolacjach zimują:
Literatura:
D. Huebner: Przechytrzyć zmartwienia. Warszawa 2021
K. May: Zimowanie. Warszawa 2021
Najnowsze komentarze