Przedszkolne zaskoczenia (subiektywne podsumowanie po pierwszym roku)

Za karę – do piwnicy. Żeby potem opowiadać innym dzieciom jak tam strasznie, ile myszy i szczurów, i że lepiej słuchać się „pani”. Która lubiła straszyć na różne sposoby, np. że następnym razem każe zjeść to, co się zwymiotowało… Stare radio, które gadało bardzo niewyraźne audycje. I stary telewizor, którego ekran wciąż śnieżył. Owszem, były elementy pedagogiki Montessori – tylko zamiast małych, drewnianych szczotek i śmietniczek do zamiatania – okruchy, kozy z nosa  i włosy mieliśmy zbierać z wykładziny palcami, kolektywnie i do skutku. Żadnych adaptacji czy cioć (tylko „panie”, które były miłe dla tych najładniej ubranych dzieci). Za to fantastyczne zabawy w bandę Janosika i czterech pancernych z psem. I pyszne żarcie (choć po latach okazało się, że moje ulubione kanapki były z mieloną głowizną).

Cóż, kiedy zbliżał się czas zapisania mojej Małej do przedszkola – miałam mocno mieszane uczucia…

Ad nasza adaptacja przedszkolaka

Dawno, dawno temu, czyli przed trzydziestoma laty z górką, przedszkola były jakie były. Różne.
Nie miałam wyjścia – musiałam zaufać, że przez ten czas zaszły nieodwracalne zmiany na lepsze. Choć dużo mnie to kosztowało… Obie przygotowałyśmy się już od wakacji. Przez cały lipiec córka chodziła na zajęcia do zaprzyjaźnionej Sali Zabaw, gdzie trzy razy w tygodniu, po trzy godziny dziennie, świetnie się bawiła i uczyła rozłąki z mamą. Chyba dzięki temu szybko zrozumiała, że przedszkole jest dla dzieci, nie dla mam…

Pierwszego dnia była w przedszkolu  dwie godziny. Drugiego dnia trzy. Trzeciego dnia już została na leżakowanie.

Poszło jak z płatka? Nic z tych rzeczy, ale o tym za chwilę. 

Mała w każdym razie zdawała się akceptować te zmiany. Ja rzuciłam się w wir pracy, ale tęskniłam. Bolało na myśl, że dziecko też tęskni. Miałam ochotę powyciągać za włosy wszystkie matki, które uparły się siedzieć w tym przedszkolu ze swoimi dziećmi. Tłumaczyłam sobie, że mają do tego prawo i że być może mają jeszcze gorsze wspomnienia związane z przedszkolankami. Te wszystkie uczucia były cholernie nowe. Tak minął pierwszy tydzień.

Potrzebny psychoterapeuta!

Pierwszy tydzień września wieńczyło zebranie rodziców. Jedna z cioć okazała się psychoterapeutką. Jej obecność wynikała z potrzeby wczesnej interwencji z powodu różnych zaburzeń rozwojowych u maluchów. Jak np. zmian w budowie rączek. Rączek, których układ kostny nie miał prawa prawidłowo się wykształcić, bo… tablety, bo smartfony i w ogóle.

Takim rączkom turbo trudno rysować, malować, pisać. A że wszelkie kłopoty wiążą się z centrum dowodzenia, czyli mózgiem – dochodzą problemy z mówieniem, czytaniem, rozumieniem.

A potem? Sfrustrowani pierwszoklasiści lądują u psychologa lub psychiatry. Z dziecięcą depresją, lękami, ranami na duszy, na które jest zdecydowanie za wcześnie.
Nie miałam pojęcia, że to działa aż tak!

Przestałam się wstydzić swojej starej, klawiszowej Nokii. Po raz pierwszy pomyślałam wtedy o niej jako o strażniczce rozwoju mojego Dziecka. Gdybym miała smartfona… Mysza miałaby terapię ręki jak w banku. Porzuciłam też myśl o kupnie tabletu.

Szkoda, że nie ma prześwietleń ręki i statystyk zaburzeń psychicznych dotyczących dzieci, którym kiedyś nowoczesne czasy narzuciły naukę pisania... Bo dziś możemy rozmawiać tylko o zmianach w budowie ręki i kłopotach z pisaniem, czytaniem i myśleniem dzieci, którym nowoczesne czasy narzuciły ekrany dotykowe.

Na zebraniu dowiedzieliśmy się sporo o tym co i jak. Przypomniano nam też, że w przedszkolu jest monitoring. Nie pomyślałam o tym, gdy kiedyś wysypałam kiedyś piasek z buta, prosto na podłogę w szatni. Zapominają o monitoringu również rodzice, którzy swoim chorym dzieciom podają w szatni syropek przeciwgorączkowy…

 I znowu adaptacja…

Po dwóch tygodniach okazało się, że czas na pierwszy urlop zdrowotny. Po wyleczeniu zapalenia ucha, Dzieciak ani myślał wracać do przedszkola. Córka histerycznie reagowała na samo wspomnienie. W chwilach rozłąki odchodziły dantejskie sceny. A mnie od środka rozsadzały ból i wątpliwości…

W jedną, całą noc przeczytałam Witamy w przedszkolu: wspomaganie procesu adaptacji dziecka do środowiska przedszkolnego A. Klim-Klimaszewskiej. Nie, nie szukałam pomocy w sieci, bo… sprawa była za poważna. Nie mogłam ryzykować, że odpowiedzi na pytanie: czy moje dziecko jest gotowe na przedszkole udzieli mi copywriter, który machnął w kwadrans tekst pod słowa kluczowe…

Postanowiłam zaufać trzem kobietom, którym ufałam: właśnie Annie Klim-Klimaszewskiej, wychowawczyni mojej córki i bliskiej koleżance z dzieciństwa, która obecnie jest nauczycielką w przedszkolu.

Mówiły różnymi słowami, lecz jednym głosem: tak, Twoje dziecko jest gotowe na przedszkole. I miały rację…

Chorowita jak… przedszkolak

Od tamtej pory minął blisko rok. Tydzień w przedszkolu – dwa tygodnie w domu – dwa tygodnie w przedszkolu – tydzień w domu. Zapalenie ucha, grypa, sraczka-rzygaczka, zapalenie ucha, przeziębienie, itp, itd. Kwarantanna społeczna – zero chorób i tęsknota za przedszkolem! W maju wyczekiwany powrót. Od tamtej pory, przez ponad dwa miesiące córka zachorowała tylko raz…

– Chcę zostać w domu,  w przedszkolu będę za tobą tęskniła – słyszę czasem rano. A po południu stoję jak słup przy furtce na plac zabaw, bo Córka nie może się rozstać z dwoma przyjaciółkami a potem pyta z wyrzutem: – Czemu dziś tak szybko po mnie przyszłaś?

Pomidorki z przedszkolnej grządki i inne zaskoczenia

Teraz na grządkach przedszkolnych znów dojrzewają polne pomidorki…

Spokojnie, nie będę teraz rozpisywać się o postępach w edukacji mojej Małej (mimo że jak każdy rodzic przedszkolaka, bywam mocno zaskakiwana przez własne Dziecko).

Wiesz, że jej wychowawczyni to jedyna osoba, której pozwala się czesać? Ja muszę za dzieciakiem ganiać z grzebieniem, a cioci wolno zaplatać misterne warkoczyki, robić kucyki…

Mała to szczęściara. Kiedy bawiłyśmy się w przedszkole na społecznej kwarantannie, Helenka była dla maskotekcudowną ciocią … Cierpliwą, pomocną, stanowczą i delikatną. Łzy mi w oczach stanęły jak wzięła miśka za łapkę i dyskretnie zaprowadziła go do toalety. Jak uspokajała nerwusa, jak sprawiedliwie rozdawała kredki…

Mimo naprawdę trudnych momentów, przedszkolne zaskoczenia uważam za turbo pozytywne. I życzę takich wszystkim mamom przedszkolaków, które właśnie się martwią „co to będzie”.

Temat do rozmowy – rzeka jak stodoła. Zwłaszcza dla rodziców, którzy potrzebują przedszkolnej adaptacji nie mniej niż ich pociechy…

fot. pchvector/Freepick, _Alicja_/Pixabay