Wróciliśmy w niedzielę, jest wtorek a plecaki nierozpakowane… Wyjęliśmy „tylko” to, co błagało o taniec w pralce, eutyroxy z saszetki-apteczki (jak przystało na małżeństwo z Hashimoto) i maskotki Małej. Czuję, że zanim cała reszta wróci na swoje miejsce – wciąż będę trochę nad morzem. Już nie w planach ani tu i teraz, ale we wspomnieniach, z którymi się cackam jak z niemowlęciem…
Najfajniej, że tłumy były wszędzie, tylko nie na plaży. Jakby dla wielu stoiska z pamiątkami i bary okazały się zaporą nie do pokonania. Ciepłe morze. Przy pięknej pogodzie – więcej ludzi, ale zero mody plażowej, znanej ze stron o trendach w sukienkach (że nad morze to najlepiej białe albo błękitne) czy kostiumach kąpielowych (guzik prawda, że jakikolwiek kogokolwiek wyszczuplił).
Dlaczego (nie) Stegna?
Stegna to nadmorskie miasteczko, do którego jest bodaj najbliżej z Warszawy i w ogóle Mazowsza. 4 godziny i jesteśmy na miejscu. No, w porywach do 5 godzin(bo obiad, bo korki, bo coś tam). Tak czy siusiak wychodzi dużo szybciej niż do Trójmiasta, Dąbek czy Dębek, Jastarni czy na Hel. Każda przypadkowo nawiązana rozmowa z innymi turystami to okazja, by dowiedzieć się, że są z Warszawy, Siedlec, Mińska, Otwocka lub mazowieckich powiatów. Dlatego planując romantyczny wypad, który wolicie utrzymać w tajemnicy – lepiej omijajcie Stegnę z daleka – chyba, że nie mieszkacie na Mazowszu.
Czy jest drogo? Zależy od tego jak blisko do plaży… Za zupę i drugie trzeba zapłacić od 25,- do 40,- Smażalnia nad morzem ma klimat początku lat 90. – jest nieco drożej, dlatego turyści przychodzą tu na zupę lub kiełbasę niż rybę. Tak słyszałam – z tego, co krzyczały panie wydające zamówienia (nawiasem mówiąc, w co drugim zamówieniu dochodziło do pomyłki z pomidorową zamiast rosołu i ogórkową zamiast kiełbasy).
Od naszych gospodarzy wiemy, że po świeżą rybę najlepiej jechać do Kątów Rybackich. I kupić je w rybnym, za hotelem Tristan. Wędzone też tam braliśmy (węgorze) i były pycha.
Stegna na pogodę i niepogodę
Pada? Nie ma sprawy. Jest okazja, by skoczyć do Gdańska, Malborka, Elbląga czy… dawnego obozu pracy w Sztutowie. Uwaga – Stuthoff to nie jest atrakcja turystyczna sensu stricto, raczej miejsce pamięci, które… na długo zapada w pamięć. Uznaliśmy, że 4 lata to za mało, by fundować Małej taką wycieczkę. Dlatego deszczowy wtorek spędziliśmy w elbląskim muzeum. Ile tam cudów spod ziemi i spod wojennych gruzów… Można się i zachwycić i wprowadzić dzieciaka w temat ciemniejszej strony historii…
Nie pada? To na plażę! Tu w zatoce woda cieplejsza niż tam gdzie otwarte morze. Nie ma kamieni – są same muszelki.
A jak nie na plażę to:
- w labirynt na polu kukurydzy albo do parku linowego (Stegna),
- na Mierzeję Wiślaną (przy jej przekopie praca wre!) – do Jantaru lub Krynicy Morskiej (blisko, ale droga ciasna i korki – może się zejść nawet z godzinkę),
- do Malborka (uwaga – z bonami turystycznymi lub kartą Dużej Rodziny – tego lata w kolejce na Zamek Krzyżacki czeka się nawet do 5 godzin…)
Jesteśmy małą rodziną, wyprztykaliśmy kasę z bonu, ale postanowiliśmy, że najpier wolimy nie stać w kolejce do Parku Smoków i Dinozaurów. Ruszające się i ryczące jaszczury w pakiecie z wesołym miasteczkiem sprawiły, że nie starczyło siły na Zamek…
Wrócimy. Przyjrzeć się lepiej Mierzei Wiślanej. Z perspektywy Wieży Pirata w Krynicy Morskiej i tutejszego Parku Krajobrazowego. Podobno wiosną widać stąd wspaniale przeloty ptaków... A ze stateczków obwoźnych można obserwować foki.
Cieszę się, że wciąż szumi mi w uszach od fal. I od pisku Małej, którą goniły morskie bałwany. Co chwila wracam myślami do tego prastarego warkoczyka i filiżanki z Elbląga – zastanawiam się kto ich dotykał zanim zmieniły się w eksponaty. Szkoda, że ten urlop to też już historia – najnowsza, ale historia. Idę rozpakować plecaki.
Widać, że to była bardzo udana wyprawa 🙂 piękne zdjęcia, fajnie, że plaża pusta, a w czasie deszczu też jest co robić 🙂
Zjadłbym sobie węgorza, dawno nie jadłem. Te mamuty całkiem sympatyczne i może nawet chętne do czułości. 🙂
Proszę niech mi ktoś wytłumaczy o co z tą popularnością Bałtyku chodzi. Dla mnie każdy wyjazd nas Bałtyk to jest katorga. I jak chcesz przyzwoity standard to gigantyczny koszt
Od kilku lat jesteśmy w separacji z „polskim morzem”. Jak wreszcie postanowimy tam wrócić to Stegna wydaje się fajną alternatywą, bo od kiedy sięgam pamięcią my ciągle zachodniopomorskie.
Dla mnie wyjazd nad morze ma w sobie cos magicznego. Oj zeby tak powdychac powietrza z jodem, pomoczyc nogi w falkach, pozbierac kamyki i rozne inne cuda. I popatrzyc na widnokrag…Ale fakt, tlumy troche odstraszaja 🙂
Morze to zawsze dobry kierunek!