Esencjonaliści są wśród nas… I to oni wiedzą jak odnieść sukces!

W słowniku esencjalistów nie ma słowa muszę. Zamiast „muszę” mówią: mogę albo wybieram. Poza tym wiedzą, że jeśli oni nie ustalą swoich priorytetów, to ktoś inny zrobi to za nich…  a wtedy nie będą zbyt szczęśliwi. Czytam właśnie książkę Grega McKeown’a. Właściciela firmy zajmującej się doradztwem przywódczym i strategicznym w Dolinie Krzemowej…

Sam został esencjalistą po tym jak urodziła mu się dziecko, a on – zamiast być z żoną i maleństwem, pobiegł na ważne służbowe spotkanie. Na którym wszyscy dali mu do zrozumienia, że chyba mu się pomieszały priorytety… McKeown ma parę fajnych spostrzeżeń. O ile dotąd na hasło esencjalista miałabym pewnie przed oczami kogoś kto pasjami ciumka torebkę zaparzonej herbaty – o tyle po lekturze jego książki kojarzy mi się zupełnie inaczej.

Jesteś esencjonalistką/esencjonalistą jeśli:

  • masz świadomość, że są rzeczy ważne i… zupełnie nieistotne,
  • umiesz je od siebie odróżniać (samodzielnie, w zgodzie ze sobą, a nie tak, jak Ci kazali/każą),
  • życie nauczyło Cię, że lepiej zrobić mniej, ale lepiej,
  • zgadzasz się tylko na to, co jest dla Ciebie naprawdę ważne (jeśli coś podoba Ci się tylko na 90% – uważasz, że jest za słabe),
  • uważasz, że jedna godzina snu więcej pozwala na kilka godzin więcej wydajnej aktywności,
  • wiesz, że zabawa robi Ci świetnie nie tylko jeśli chodzi o dobry nastrój, ale i trening: planowania, ustalania tego co ważne, przewidywania, decydowania, analizowania, delegowania zadań (umiejętności, które cholernie liczą się w biznesie),
  • jesteś świetnym obserwatorem i słuchaczem (słuchając tego, co ktoś mówi nie skupiasz się wyłącznie na tym, co zaraz powiesz Ty).

Cytaty z książki Esencjalista. Mniej, ale lepiej

Społeczeństwo oparte na wiedzy czy na… opiniach?

Dzisiejsza technologia ułatwia wszystkim zainteresowanym wyrażanie opinii na temat tego, na czym powinniśmy się skupiać. Chodzi zatem nie o natłok informacji ale opinii.

Trudno się nie zgodzić. Chyba przestajemy być społeczeństwem opartym na wiedzy a zaczynamy być społeczeństwem opartym na opiniach innych ludzi… W razie wątpliwości – proszę włączyć telewizję, radio, wejść na portal „informacyjny”, otworzyć gazetę… I oddzielić obiektywne informacje od nieobiektywnych opinii. Jeśli ktoś lubi opinie – bo są np. ciekawe i wpisują się w jego światopogląd – świetnie! To nic złego. Sęk w tym, że media coraz częściej tracą proporcje i zamiast garści informacji ładują w nas sagan opinii. Kupujemy to i wydaje nam się, że znając czyjąś opinię – dotarliśmy do informacji. Ostatnio jedynym źródłem informacji jakie regularnie odwiedzam jest meteo.pl. Tam jeszcze nie ma opinii, komentarzy, oddolnej ani odgórnej oceny sytuacji z prawa czy z lewa.

Setki priorytetów są bez sensu?

Słowo priorytet pojawiło się w języku angielskim w XV w. Oznaczało pierwszą lub najważniejszą rzecz. Przez pięć stuleci funkcjonowało wyłącznie w liczbie pojedynczej. Dopiero w XX wieku wymyśliliśmy liczbę mnogą i zaczęliśmy mówić o priorytetach. Wbrew logice uznaliśmy, że zmieniając słowo, możemy nagiąć rzeczywistość.

Prior – oznacza pierwszy, mający pierwszeństwo. Kolejna sprawa lub rzecz, choćby bardzo ważna – z definicji – nie może znajdować się na tym samym poziomie ważności. Najwyżej – ciut niżej…  A nam wydaje się, że nie tylko może ale i musi! Program wyborczy partii musi mieć co najmniej kilka PRIORYTETÓW. Strategia marketingowa firmy – też. Nie mówiąc o projektach unijnych… Priorytet w liczbie pojedynczej pojawia się chyba wtedy, kiedy wysyłamy paczkę/list priorytetem.
Według McKeowna – im mniej priorytetów, tym lepiej. Ponieważ wychodzi z założenia, że słuszniej jest robić mniej, za to lepiej. Bo i tak nie można mieć wszystkiego. Choćby nie wiem kto nam wmawiał, że można. I że są rzeczy naprawdę ważne i…takie, które są totalnie nieistotne. A cała sztuka polega na odróżnianiu jednych od drugich.

O tym, że warto wybierać samodzielnie

Kiedy zapominamy o możliwości wyboru, uczymy się bezradności.

Kiedy wyborów za nas dokonują inni – trudno o komfort. Owszem, często pytam  męża co myśli o jakiejś sukience (bo ma wyjątkowo dobry gust), ale nie wyobrażam sobie, że to on wybiera mi w sklepie ubrania, decyduje w czym mam chodzić a w czym nie.

Nie tylko obowiązki

Czasem to, czego nie robisz, jest równie ważne jak to, co robisz.

I nie chodzi o nie podejmowanie ryzyka, ale o odpoczynek. Czas, kiedy nie pracujesz, nie piszesz, nie czytasz, nie jesteś na konferencji/zebraniu/spotkaniu biznesowym, nie pierzesz, nie gotujesz, nie sprzątasz… słowem odpuszczasz obowiązki. Ponieważ wtedy ładujesz akumulatory. Autor Esencjalisty największe znaczenie w tym zakresie przypisuje temu, co daje sen.

Zabawa – uczy radzenia sobie w życiu lepiej?

Podczas zabawy zwierzęta są szczególnie skłonne zachowywać się w elastyczny, kreatywny sposób

Bob Fagan, który przez 15 lat badał zachowania niedźwiedzi polarnych, zaobserwował, że małe miśki, które się więcej się bawią – żyją dłużej. A wyjaśnił to tak: „W świecie stawiającym przed nimi coraz to nowe wyzwania i niejasności, zabawa przygotowuje te zwierzęta do radzenia sobie ze zmianami”.

Greg Mc Keown sypie przykładami jak z rękawa – podaje nazwiska esencjalistów z krwi i kości. Ginantów, którzy osiągnęli ogromny sukces w największych firmach (padają nazwy: Microsof, Google, Twitter, The New York Times). Byli naukowcami, którzy zmienili świat lub twórcami wielkich dzieł. Zdaniem McKeowna esencjalistą był nie tylko Newton czy Mozart ale i Einstein… A ja od początku lektury książki Esencjalista – mam przed oczami W.

Znałam pewnego esecjonalistę…

Zakochałam się w nim 21 lat temu na zabój. Byliśmy razem dwa lata. Z czego rok – kiedy pracował we Włoszech jako pomocnik na budowie, a ja w Polsce miałam do zdania maturę, egzaminy na studia i pierwszy rok na uczelni.

W. miał być leśniczym (niestety, nie skończył szkoły w Białowieży). Kochał las. Każdego ptaka rozpoznawał z daleka – nie tylko po wielkości i upierzeniu, ale i po locie czy  śpiewie. Tak, to doskonały obserwator i słuchacz (nie tylko jeśli chodzi o ptaki, ale i ludzi). W Polsce pracy nie było – dlatego zarabiał we Włoszech, na tych budowach. Co zarobił to przepił albo przegrał na maszynkach do gier hazardowych. Wrócił. Było pięknie. No pewnie, że też mnie kochał!

Pracował trochę tu, trochę tam. Tak czy inaczej – wszystko, co zarobił to przepił albo przegrał. Miał świadomość, że są rzeczy ważne i nieistotne: ważne było żyć po swojemu. Między lasem i mną, knajpą z maszynkami do gier i pracą (ta ostatnia ledwo mieściła się w grupie ważnych rzeczy, ale pozwalała mu na kontakt z ludźmi, którzy mu imponowali i snuciem planów o wielkich a łatwych zarobkach). Tak, wychodził z założenia, że lepiej pracować mniej niż więcej. I tak, sporo spał. Pewnego dnia zerwał ze mną – i więcej go nie spotkałam.

Wiem, że wkrótce znowu wyjechał, wrócił, zamieszkał sam w starej chatce po babce.  Wiem, bo w „naszych” czasach polubiłyśmy z jego mamą na tyle, że od czasu do czasu ucinamy sobie dłuuugą pogawędkę. O W. gadamy najmniej – nie dlatego, że to temat tabu, po prostu rządzą inne tematy. Kiedyś zapytałam czy wie dlaczego mnie zostawił. Gdybym wcześniej przeczytała Esencjalistę nie musiałabym pytać. Jasne byłoby dla mnie, że jako esencjalista: poznał i wybrał ładniejszą, mądrzejszą, lepszą i bogatszą. Jego mama wymieniła tylko to, że nowa dziewczyna była tylko bardziej majętna, ale… nie mogła być obiektywna, bo mnie po prostu lubi. Dla W. –  w najlepszym wypadku byłam dobra w 90% – a nowa dziewczyna w 100%. Piszę to wszystko, bo… oblicza esencjalistów i ich sukcesów mogą być naprawdę różne. Przecież  W. odniósł sukces – żyje po swojemu, las ma za oknem, coś tam zawsze zarobi i wyda tak jak chce, nikt mu nie mamrocze za uchem, dzieci nie płaczą. Ma 44 lata i  co jeść (nieważne, że nie zawsze za swoje pieniądze). Prawdopodobnie dalej marzy i planuje sukcesy w biznesie – ale Niziny Mazowieckiej nigdy pewnie by nie zamienił na Krzemową Dolinę…