Zaczęło się w pierwszy dzień wiosny. Wielkie nadzieje i konkretne starania. A nawet zaklinanie rzeczywistości – skoro tak bardzo mi zależy, na pewno się uda. Asekuracyjne „a co jeśli się nie uda”… Najbliżsi nie brali pod uwagę mojej porażki. I tak przez miesiąc. W Dzień Ziemi – telefon. „Pani Luizo…” Mimo że byłam brana pod uwagę bardzo poważnie – moją wymarzoną pracę dostał ktoś inny. Co moje ego mogłoby zrobić, by teraz rozsypać się w drobny mak?
Po pierwsze: uznać, że to koniec wszystkiego
Przypomniała mi się sytuacja sprzed 20 lat. Na allegro zobaczyłam wymarzoną sukienkę. Z żadnej tam aktualnej kolekcji, jedyny egzemplarz, może nawet z lat 70-tych. Długa do ziemi, czerwona, białe kwiatki i koronka, krój – cud. Oszalałam. Wyobrażałam sobie siebie w tej sukience, bo czytałam akurat Potęgę podświadomości czy coś w tym rodzaju (a tam radzili wyobrażać sobie, że już się spełniło marzenie).
Szaleńczą licytację… przegrałam. Rozpacz. I totalna niezgoda na tę przegraną. Codziennie sprawdzałam aukcje – może osoba, która ją wylicytowała okaże się za gruba? Albo kupiła tę sukienkę by ją sprzedać po wyższej cenie? A może po prostu się znudzi?
Po dwóch miesiącach – sukienka pojawiła się w opcji „kup teraz”. Od tamtej pory ją mam. Ukochaną. Która przypomina mi, że nigdy nie wiadomo, że porażka jest pewna w 100%. Tak sobie myślę, że gdyby nie udało mi się jej kupić to może znalazłabym jeszcze piękniejszą? Tego też nie mogę wykluczyć.
Po drugie: uznać, że jestem pechowcem lub nieudacznikiem
Tylko, że już wtedy, przed laty nie wierzyłam w sentencję Coelho „Jeśli naprawdę czegoś pragniesz, to cały wszechświat sprzyja twojemu pragnieniu„. No bo co kiedy ktoś pragnie tego samego? Jeśli wygra – oznacza to, że jego wszechświat jest większy i mocniejszy w sprzyjaniu? Czy pragnęłam tylko na niby? Nie umiem pragnąć? Za płytka jestem na zgłębianie głębi tej myśli…
Zdecydowanie wolę sentencję Seneki:
Wszechświat lubi robić to, co się stać ma. Mówię, więc do wszechświata: lubię, co ty.
Porażka nie musi oznaczać zemsty bogów ani zapowiedzi końca świata. Kiedy przegrałam – świat się nie zatrzymał, deszcz nie przestał padać, nawet stara jabłonka nie padła powalona na ziemię… W dodatku wcale nie jestem pewna czy teraz:
- wyląduję w rynsztoku,
- mąż rzuci mnie dla dziewczyny, której wszystko zawsze się udaje,
- przyjaciółka po 32 latach uzna, że jednak w takim razie nie ma o czym ze mną gadać,
- czteroletnia córka wraz z 73-letnią matką uznają mnie za kogoś, kto nie wart jest funta kłaków,
- znajomi i nieznajomi będą odwracać ode mnie wzrok bym nie rzuciła na nich klątwy pecha,
- stracę wszystkie książki (łącznie z Myślami Seneki i Rozmyślaniami Marka Aureliusza) i przestanę figurować na liście garstki osób, która może szczycić się biblioteczką złożoną z ponad 500 woluminów),
- lasy zamkną przede mną wszystkie swoje dukty…
Po trzecie: pogniewać się na los
Czy coś się zmieni, jeśli teraz obrażę się na to, że los zgotował mi niemiłą niespodziankę? Czy jak stanę przy oknie z zaciętą miną i zacznę wygrażać pięściami w chmury, to los ześle na mój parapet synogarlicę, która przemówi: „Los jest pod wrażeniem twego gniewu, dlatego zapomnij o wszystkim, cofamy taśmę… Cóż, już Marek Aureliusz wiedział, że:
Nie należy się gniewać na bieg wypadków. Nic ich to bowiem nie obchodzi.
Na szczęście to tylko nieszczęście a nie tragedia… Tragedią byłby pożar, w którym straciłabym dom, męża i dzieci. Tak uważam, ktoś inny ma prawo uważać za tragedię odprysk lakieru na paznokciu. To podobno wyłącznie kwestia perspektywy.
Dziwne. Los tak naprawdę zapewnił mi bardzo miękkie lądowanie. Bliscy wsparli. Starożytni stoicy też. Ergo: ego całe i zdrowe.
Czy jestem stoiczką? Nie bardzo… Gdybym była – nie kombinowałabym z nową paprocią ani bluszczami, kwietnikami z makramy, etc. Nie zamówiłabym sobie dwóch talii kart (nagle zatęskniłam do układania pasjansa, ale nie klawiszami a prawdziwymi kartami). Dlatego nawet nie wiem czy chcę być stoiczką. To trzeba praktykować latami…
Chętnym na początek polecam Stoicyzm uliczny . Autor wybrał i opracował sentencje, które opatrzył ciekawymi eksperymentami myślowymi mogącymi pomóc oswoić niejedną trudną sytuację. Znajdziecie tu fajne cytaty nie tylko z Seneki, Marka Aureliusza czy Epikteta ale i Epikura, Montaigne’a, Nietsche’go, Schopenchauer’a. Jeśli nie macie książki Stoicyzm uliczny, sprawdźcie w bibliotece (mój egzemplarz wypożyczony).
A macie swoje sposoby na drobne, średnie lub znaczne nieszczęścia (tragedie zostawmy na razie w spokoju)? Czy raczej czekacie aż minie trochę czasu i samo się okaże, że tak naprawdę nie było to nic strasznego? A co sądzicie o tym, że „nieszczęśliwi jesteśmy tylko wówczas, gdy porównujemy się do innych” i że nie zawsze to najbardziej racjonalne, co możemy sobie robić?
Nic nie robić. czekać…
Wiem, że nie pomogło. 😉
Muszę, po prostu muszę zacząć od sukienki: przepiękna! I krój, i materiał, i kolory!!!
Zdecydowanie nie jestem stoikiem, choć z wiekiem jest mi do nich coraz bliżej 🙂
Też nie wierzę w tę sentencję Coelho. Ani w żadne mantry. Ani w żadne zaklinanie rzeczywistości. Te gorzkie lekcje trzeba przełknąć, jak gorzką pigułkę. Szybko. Najszybciej jak się da, żeby smak goryczy był jak najmniejszy. I próbować dalej…
Ah no jakiś czas temu bylam w podobnej sytuacji wiec doskonale Cie rozumiem. Wściekałam się, żeby potem wpadać w otchłań smutku, czarną rozpacz i złość. Obwiniałam się za wszystko, co mnie w życiu spotkało, mimo że nie zawsze mialam na to wplyw No ale… na szczęście mnie luby z tego otrząsnął i powiedział mi, ze wcale taka beznadziejna nie jestem i ze mam się przestać dręczyć, bo on mnie kocha i kochać będzie a juz na pewno mnie nie zostawi. Sukienka boska! Romantyczna <3
Stało się i trzeba iść dalej, nie ma sensu się zadręczać, bo to nie pomoże 🙂 sukienka bardzo stylowa, lata 70-te w pełnej krasie 🙂 pozdrawiam serdecznie 🙂
Wszystko co złe przeminie, tylko trzeba trochę czasu. Tak to sobie zawsze tłumaczę i sprawdza się. Świetna sukienka.