„Natura” i sztuka patrzenia, czyli klasyka zamiast poradnika

„Nic tak nie doprowadza do rozpaczy jak sumienie” – broni alkoholików Maria Kuncewiczowa. Potrafiąc jednocześnie oddać dramat ich żon i dzieci. Prócz tego zapewnia, że przekonała się, iż doświadczenia rzekomo bardzo indywidualne – są bardzo powszechne (jak np. osoba w pantoflach, alkowie czy podczas kłótni z wrogami).

Domyślam się, że niewielu nas jest się w stanie zgodzić ani z tym, że alkoholik ma jakiekolwiek sumienie… Podobnie jak z tym, że nasze doświadczenia miałyby być udziałem jeszcze kogokolwiek innego – nasze kapcie, alkowa i kłótnie z wrogiem są „najsze” i najprawdziwsze. A mimo to mi – jak zwykle – bardzo dobrze zrobiło spotkanie z Kuncewiczową. Po latach sięgnęłam po jej Naturę. I to z Natury są powyższe wypisy.

Z domowego archiwum 🙂

Mistrzyni w patrzeniu i dzieleniu się obrazem


Prócz tego w Naturze jest naturalnie dużo więcej słów, akapitów i rozdziałów. Co ją łączy z innymi książkami Kuncewiczowej? Ona – uosobienie „niewygasającego głodu patrzenia”, „szału wszechobecności” i obawy, że nie zauważy się czegoś, co więcej się nie powtórzy… Dokładnie tak pisała Maria Janion w Odnawianiu znaczeń, książce w dużej mierze poświęconej patrzeniu, obrazom, filmom, pół-jawom i snom. Zresztą sama Kuncewiczowa w Naturze pisze, że od pewnego momentu „trawi” ją „niewygasający głód patrzenia”:

Im krótszy staje się mój czas, tym mocniej ten głód mnie nęka. Biegam od okna do okna, przechodzę z miejsca na miejsce, bo tam gdzie widać zielone łapy świerków, nie widać gwiazd klematisu, tam gdzie kwitnie klematis, nie ma pasma mgły między brzozami na wzgórzach za Kwaskową Górą.

W kontekście momentu pojawienia się tego głodu, padają dwa imiona: Reni – przyjaciółce malarce wychowanej na literaturze (to Mena z książki Dwa księżyce) i Kazimierza – miasta Kuncewiczowej.

Renia dzieliła kiedyś ze mną tę zachłanność i tę obawę, że się czegoś nie zauważy, co nie jest do powtórzenia. Zdarzało się, że jednocześnie odwracałyśmy się od lasu, usypiającego w zmierzchu pod niebem jeszcze różowym, czy od kozy, szczypiącej piołun pod Trzema Krzyżami, czy od krzywego daszku, który błyszczał jak srebro, i patrzyłyśmy na siebie w olśnieniu, że to jedyne, niepowtarzalne, zostało zobaczone, że to już jest nasze.


Natura to tylko przykład klasyki zamiast poradnika dla wszystkich, którzy uważają, że to, co widzą jest cenne a widzą bardzo dużo, może nawet więcej niż inni.

O trudzie, ekshibicjonizmie i Bogu

Moja pierwsza lektura Natury skończyła się zakreśleniem kilku wersów. Dzielę się nimi tym chętniej, że być może zachęcą kogoś do zakreślania zupełnie swoich cytatów.

Na szczęście, im bardziej odpowiedzialny trud, tym szybciej przychodzi zamiłowanie do trudu; im głębsza niechęć do eksponowania siebie, tym prawdziwiej wypada ekspozycja.

Skąd ten duet trudu z eksponowaniem siebie? Nie wiem. Ale wiem, że mnóstwo w tym zdaniu prawdy. Czy można miłować lub chociażby lubić trud, który nie wiąże się z żadną odpowiedzialnością? Po co? A czyż nie jest tak, że na pierwszy rzut oka widać kto udaje skromność?

Dlaczego ma istnieć Bóg? Dlatego, że istnieje samotność.

Znajomy ostatnio ujął to inaczej, kiedy rozmawialiśmy o współczesności: „Kiedy jest dobrobyt, nie ma miejsca na wiarę”. Na co z kolei potem nasz nadworny ksiądz zapewnił, że zna wielu, bardzo zamożnych katolików. Może są samotni? Temat-rzeka.

Polska grupa etniczna to przeważnie dawni chłopi. No i jak to wygląda u Reymonta? Gdzie tam jest wspólny obiad? Kiedy rodzina rozmawia, pije wino, naradza się, żartuje? U Polaków jeden siada na ławie, drugi na progu, połyka i odchodzi bez słowa. To nie jest klimat sprzyjający solidarności rodzinnej (słowa doktoranta socjologii, który prosił Kuncewiczową o wyjaśnienie tej sytuacji)

Albo taki Alberto Moravia.Nigdy nie czytałam żadnej jego książki – ale wierzę Kuncewiczowej na słowo, że ten włoski autor bardzo podkreślał znaczenie uwagi i… wypożyczę w maju. Jeśli ktoś zna książkę, gdzie najwięcej tej roli uwagi w życiu – z góry dziękuję za tytuł.

Osobiście polecam Naturę również tym, którzy chcą nauczyć się uwagi i patrzenia. Fenomenalna lekcja stylu i pisania obrazami. Kuncewiczowa tu również pięknie kładzie kolory, światła i mroki. Np. wieczór ubiera w szklisto-szafirową niebieskość. A w falbanach morza na piasku dostrzega kolor fioletowy. Może widziałam kiedyś w takich falach szarości, ale fiolety? W czerwcu się przyjrzę…

PS. Jeśli czytaliście Cudzoziemkę Kuncewiczowej, to pewnie wiecie, że to o jej matce. Naturę – autorka „oddaje Synowi”. Witoldowi, który po powrocie z wojny mówi do niej tak:  „To po to się książki pisze i pieśni się śpiewa i ojczyznę się ma, żeby młody chłopak koledze mózgiem na bluzę rzygał? […] Artyści […} udają Pana Boga. Wszystko wiedzą, wszystko obiecują. Świat jest piękny, a ludzie dobrzy. Życie ma sens – powiadają. A potem wojna! Po co te złudzenia? Zwierzę ani prosty człowiek nie ma złudzeń.

Ciekawa jestem, który z fragmentów „Natury” może być według Was najciekawszym tematem do rozmowy… Macie podobnie jak Maria Kuncewiczowa z tym zachłannym patrzeniem?