Przyducha w rzekach, czyli o (nie)pewnych standardach

W próbkach wody pobranych z Odry nie wykryto żadnych substancji trujących, a w Nerze ryby wykończyła przyducha. Polacy, nic się nie stało? Z kim nie rozmawiam, ten stracił apetyt na szczupaki, dorsze, makrele, flądry i inne owoce rzek i mórz! Są tacy, którzy zastanawiają się kiedy ze sklepów zaczną znikać butelki z wodą.

Szczerze mówiąc, ostatnimi czasy mi też jakoś nie chce mi się brodzić w ulubionych rzekach. Opory mam. Niby rok w rok podczas upałów widywałam zdechłe ryby w rzekach (jeziorach, zalewach, żwirowniach, stawach, etc.), ale tego lata…

Wody czyste jak łzy

Wczoraj ogłosili, że woda z Odry została zbadana i wszystko z nią OK.

Sąsiad mówił, że jeśli to była rtęć, to się skuleczkowała, spadła na dno i tyle.

Mąż mówił, że słyszał jak ludzie masowo wyciągają każdą zdechłą rybę z wody. W tzw. czynie społecznym. Żeby się nie rozkładały, bo jak  reduktorzy mają ograniczone moce przerobowe.

Narodowa twierdzi, że to w ogóle nie jest problem, którym warto byłoby zaprzątać sobie głowę.

Tylko że ja zdążyłam się już namartwić, że nam wroga armia nabruździła nie tylko w Odrze.

Była godzina, że jak ostatnia skrajnie prawa obywatelka uwierzyłam w  tę teorię spiskową. Ale jakoś nie chwyciła, bo w sieci o tym cicho…

Teoretycznie jednak przyszło mi do głowy, że gdyby nawet tak się stało, że zatruto nam rzeki, to i tak nikt by nie wiedział jak i kiedy, bo i skąd? Ważne, że większość wiedziałaby, kto za tym stoi. Zaborcy. A jacy, to już jak kto woli.

A jeśli mam jakiś syndrom?

Tak jak ci, co zostawiają dzieci w rozgrzanych samochodach mają syndrom zapomnianego dziecka, to wszyscy ci, co się boją nowych standardów czystości wód — mają np. syndrom świra na punkcie ton zdechłych ryb (SŚPTZR).

Przyducha: znamy, znamy

Odkąd pamiętam, każdego lata była aferka o zdechłe ryby. Nawet w małym stawie nóg z pomostu nie można było moczyć, bo smród i srebrne truchła z brzuchami do góry. Dopiero jak ktoś na fejsie napisał, że śmierdzi na cały park, to kogoś z urzędu wysłali, żeby odłowił.

Wcześniej takie sytuacje rzucały też brzydkie światło na właścicieli fabryk w pobliżu rzek. Pamiętam, jak z redakcji zawsze się dzwoniło do prezesów zakładów mięsnych czy innych z pytaniem: czy spuścili jakiś syf do rzeki, czy nie. I zawsze mówili, że nie… Mówili, że to zwykła przyducha.

Stąd doskonale znam ten termin.

Chodzi o to, że w wodzie zaczyna brakować tlenu. I ryby nie mają czym oddychać. W efekcie duszą się i wyziewają ducha. Każdy, kto ma oczko wodne, pewnie czytał, że warto natleniać zbiornik wodny, bo zrobi się syf. Ale rzek nigdy nikt nie natleniał… Dlatego jak robiło się gorąco w powietrzu, w wodach zaczynało brakować tlenu i… to właśnie była przyducha.

Podsumowując, na najbliższy piątek rybki na obiad nie będzie.

W związku z fotami znajomych na fb ze zdechłymi rybami w różnych rzekach na Mazowszu i Podlasiu — daruję też sobie brodzenie w rzekach. Na wszelki wypadek.

Szczerze mówiąc, nie pamiętam by w moich okolicach (z rzek: Świder, Mienia, Srebrna, Muchawka, Bug) jednego lata  wyłowiono 250 kilo zdechłych ryb (jak z Neru). A tych z Odry to chyba nawet nikt nie zważył… Oh, sorry, w zachodniopomorskim naliczyli 450 ton zdechłych ryb.

Jeśli chodzi o Bug, na początku lipca naliczono (bardzo ogólnie) tony zdechłych ryb (i nawet na tvn uspokajali, że to normalne…).

Drodzy, czy:

  • pamiętacie przyduchy z lat poprzednich?
  • normalnie chodzicie pławić się w bogactwie wspólnych zbiorników wodnych?
  • łowicie/jecie/zamrażacie ryby?

źródła: rmf fm, wprost.pl, wiadomości TVP, wody polskie, rozmowy własne