Pranie już nie schnie w ogrodzie tak szybko jak w wakacje. Za to srebrno-złote nitki fruwają przed oczami, liście już się mienią i rumienią… A kuleczki śnieguliczki rzucają o zmierzchu blask, nieznany sierpniom. Ucieka lato, a wraz z nim pierwsza pora roku mojego blogowania i trzydziesty ósmy sezon wakacyjny.
Uważam, że podsumowanie lata może być dobrym tematem do rozmowy. Z sobą samym, ale nie tylko. Podobnie jak plany na kolejne lato… Pogadajmy sobie o tym, co latem się udało a co nie do końca albo wcale. Zarówno jeśli chodzi o blogowe statystyki jak i inne ważne oraz błahe sprawy.
Co (znów) się nie udało?
Zacznę od narzekania, ale będzie krótko.
Po pierwsze. Tym latem znów nie udało mi się zobaczyć na własne oczy świetlików. A już tak długo i bardzo chcę przekonać się jak wyglądają. Czy faktycznie, jak mówi mój mąż – to wcale nie jest żadne efektowne widowisko? Czy jest tak, w co wierzy moja Córka – która też nie widziała świetlików na żywo – że to musi być coś absolutnie pięknego.
Po drugie. Nie byliśmy nad morzem. W sumie to nigdzie nie byliśmy (w sensie urlopowego wyjazdu). W kwietniu odwołałam rezerwację noclegów w Dąbkach, bo nie wiedzieliśmy co i jak ze społeczną kwarantanną, pracą (zwłaszcza moimi zleceniami) i w ogóle.
Po trzecie. Dotrzeć do ruin „mojego” pałacu. Po drodze, przy zarośniętej ścieżce, którą szliśmy nagle „coś” się poderwało do ucieczki. Towarzyszący temu odgłos sprawił, że bladzi wróciliśmy do samochodu. Myślałam, że jakieś wielkie stado ptaków, ale nie. Znajomi przyrodnicy typują łosia, dzika lub sarnę.
Zdecydowanie wolę spotkania z rezydentami pojedynczych roślin niż chaszczy XIX-wiecznych parków…
A co się udało?
Mimo wszystko, starałam się wykorzystać lato maksymalnie i:
- wreszcie pojechaliśmy na plażę w Ciszycy,
- pobiłam wszelkie rekordy jeśli chodzi o leśny i polny kilometraż na rowerze (z Córką na bagażniku),
- rozpalaliśmy ogniska (na plaży też),
- spotkaliśmy się prawie ze wszystkimi bliskimi,
- opaliliśmy się,
- wyskakaliśmy się na trampolinie,
- w sezonie jagodowym – codzienne wyprawy do lasu (udało się nie złapać boreliozy od kleszcza, któremu dałam się złapać),
- w ogóle najedliśmy się sezonowych owoców po korek,
- uprażyłam prawie wszystkie jabłka, które spadły z naszej ponad stuletniej jabłonki,
- kulturalnie też było – chociażby w Muzeum Józefa Piłsudskiego,
- no i wreszcie założyłam bloga
Najchętniej wpadają do mnie młodzi mężczyźni, którzy lubią… biegać, czyli małe blogowe podsumowanie pierwszego lata
Jeśli chodzi o statystki mojego bloga… jestem zadowolona. Choć oczywiście dużo bardziej z tych, które podaje blogger. Google Analytics jest pod tym względem bezlitosny. Cóż, według Analitiksa wartości, które podaje Blogger należy podzielić przez pięć. Prawdopodobnie dlatego, że Google Analytics nie widzi odsłon klikanych przez osoby, które mają w komputerze „duszka” chroniącego przed tropicielami Google. Sama mam takiego duszka i… Tej wersji się trzymajmy 🙂
Google Analytics twierdzi, że statystycznie rzecz biorąc, najczęściej moje wpisy czytają młodzi mężczyźni (w wieku 25-34 lata) których pasją jest sport, bieganie i chodzenie…
Rekord odsłon na dobę padł niedawno, w dniu, w którym wrzuciłam post o radach i zupie Leonarda da Vinci (388).
Najchętniej czytanym wpisem wciąż jest ten o gorzkiej kukurbitacynie w cukiniach (159 odsłon). Potem ten o jarzębinie (119 odsłon) i nieobowiązujących już zasadach savoir vivre’u (111 odsłon).
Domyślam się, że te liczby nie robią na Was wrażenia, ale… na mnie tak 🙂 I na pewno będę dalej blogować. Zwłaszcza ci młodzi sportowcy sprawili, że motywacji starczy mi conajmniej na kilka lat. No i jeszcze jedno: poznałam kilka wspaniałych blogów, które odwiedzam regularnie by z zachwytem pozazdrościć tekstów, zdjęć, atmosfery…
Co dalej?
Nie mam najbladziej zielonego pojęcia co będzie za rok… Ale nie tracę nadziei, że wreszcie zobaczę te świetliki.
Mam nadzieję, że tego lata udało się Państwu nacieszyć tym, co najbardziej lubicie w lecie. I że wspomnienia – jeśli nie cudowne – macie przynajmniej piękne lub satysfakcjonujące. Również jeśli chodzi o blogowanie.
Fot. LS, czyli ja sama
Świetliki są cudowne, widziałam wielokrotnie i mogę zapewnić, że Córka ma rację 🙂
Inaczej Andrew Marvell nie pisałby w XVII wieku w "Odzie do robaczków świętojańskich":
O, latarenki żywe, w których blasku
Słowik do późna wśród liści zasiada
I, medytując w letnią noc, do brzasku
Swoje piosenki niezrównane składa.
Sielskie komety, z których każda wróży
Nie pogrzeb księcia, nie czas wojen krwawy,
Lecz światłem swoim temu tylko służy,
By nam zwiastować porę żęcia trawy.
[…]
Pozdrawiam serdecznie!
Bloguję już od lat- jest to dla mnie forma poznawania nowych, ciekawych ludzi i kontaktu z nimi. Niektóre osoby udało mi się poznać w realu, co bardzo sobie cenię. Życzę wielu blogowych przyjaźni! 🙂
Przyznaję, że świetliki widziałam tylko raz, ale marzy mi się żeby moc je w końcu pokazać córkom 🙂 Życzę dalszych sukcesów w blogowaniu 🙂
Świetliki są cudowne, jest na co czekać. Są magiczne. Miejmy nadzieje, że wakacje za rok dla wszystkich będą lepsze.
Z kolei u siebie zauważyłam pewną prawidłowość: największą popularnością cieszą się biografie słynnych kobiet, thrillery psychologiczne. Nieco inaczej rzecz się ma, jeśli chodzi o poważniejsze dzieła, reportaże. Ale nie narzekam, bo nie jest źle. Ale literatury obyczajowej nie czytam:)