Mama na 75. urodziny zażyczyła sobie kulig. Sanie, pochodnie, ognisko… – Nic prostszego – pomyślałam. – Przecież stadnin u nas tyle co Biedronek, byle tylko śniegu nie zabrakło. I co? Śnieg był, a jakże, tylko że… w promieniu 100 km zabrakło koni pociągowych lub wolnych terminów na kulig. A to, co mi się wydawało było jedynie naiwnym realizmem… Czyli przyjemnym wrażeniem, że doskonale wiem jaka jest rzeczywistość. Według T. Gilovicha i L. Ross (autorów książki Najmądrzejszy w pokoju) – nikt mi nie może zabronić być naiwną realistką. Ale jednocześnie powinnam brać pod uwagę, że mogę okazać się… najgłupszą osobą w pokoju (bez względu na to z iloma osobami będę ten pokój dzielić).
Kulig idealny, czyli jaki?
Tak czy inaczej kulig się udał. Chociaż zamiast w niedzielne popołudnie i w siedem osób – dział się w sobotnie przedpołudnie, w osób pięć. Bez pochodni, ale z ogniskiem. Płonęło już jak zajechaliśmy w umówione miejsce. Polami zasypanymi śniegiem po kolana… Dzwoneczki zbliżających się sań usłyszeliśmy na długo przed tym jak zaprzęgi dały się zobaczyć. Absolutnie cudowny dźwięk w tej śnieżnobiałej ciszy!
Trzeba przyznać, że pogoda towarzyszyła nam wymarzona. Nie wiało, mrozu dwa stopnie… Biało jak okiem sięgnąć, a śnieżek jeszcze prószył. Sama nie wiem gdzie piękniej – czy na polach czy w lasach.
Jedne sanie ciągnęły dwie dupiaste klacze, drugie – dwa kucyki. Jechałam w tych pierwszych. Z dzieciakiem i mężem, którzy nigdy wcześniej na żadnym kuligu nie byli. I bardzo im się podobało. Choć Karol dwa razy pękał. Raz kiedy jedna z klaczy osunęła się w rów. A drugi – kiedy ta druga klacz puściła bąka (a woźnica – byśmy jak najszybciej opuścili niewonną chmurę – smyrał ją bacikiem). No niestety, proszę Państwa – na kuligu pachnie koniem, który w dodatku może w trakcie sanny nie tylko pierdzieć, ale nawet robić kupę. A ludzie dzielą się na tych, którym to przeszkadza i ci, którym absolutnie nie.
Kulig – pyszna rozrywka karnawałowa
Pamiętacie kulig Oleńki i Kmicica? Romantycznie było… A na kuligu, o którym śpiewali Skaldowie – wesoło. Kuligi w PRL były chyba dość popularne – mimo że przed wojną stanowiły rozrywkę szlachty. Po wojnie – młodsi i starsi, bogaci i biedniejsi mogli sobie szaleć na sannach do woli.
Mama opowiadała jak kiedyś zrobili sobie kulig i przewróciły się sanie. W imprezie brał udział dyrektor podstawówki, który miał protezę ręki i nogi. Jak go chłopaki wyciągali z zaspy to najpierw oderwali mu „rękę”, potem „nogę”… A że towarzystwo ogrzewało sobie dłonie i żołądki ciepłym winem – głupawka nie do powstrzymania ogarnęła wszystkich i każdego z osobna… Wspominając to, matczysko czuło niesmak i całą niestosowność tamtych scen.
Osobiście, ze swoich dwóch poprzednich kuligów, pamiętam radość i szalejącą wyobraźnię – moje sanny przed 15 i 12 laty miały miejsce ciemną nocą, bez pochodni, więc zastanawiałam się czy grożą nam jacyś wilcy… Ale (jako że na moją wyobraźnię działała też jedna z ulubionych scen z Potopu i głośny śpiew „Pa-pa-pa-pa pa-pa-pa-pa”) bardzo mi się podobało 🙂
Zakup doświadczeniowy – inwestycja w szczęście
Koniec końcem wszystkim bardzo się podobało (mężowi też). I mam nadzieję, że to nieprawda, że ostatni śnieg spadnie na nizinach w 2025 roku… Ponieważ taka rozrywka jest całkowicie w moim stylu i chciałabym mieć możliwość mieć ją w zasięgu – jeśli nie ręki – to 100 a nie 300 km…
Jeśli chodzi o koszty – życzę by zawsze stać mnie było na wybór zakupu doświadczeniowego zamiast rzeczowego. I tu wg T. Gilovicha i L. Ross okazuję się mądrym człowiekiem. Ponieważ, według badań – dużo więcej szczęścia dają zakupy doświadczeniowe (wypad na kulig, wycieczka w góry, urlop nad morzem, wyjście do kina, etc.) od rzeczowych. Nowy odkurzacz, pralka czy gofrownica – cieszą kilka lub kilkanaście dni, a wspomnienia – dużo dłużej. Badania psychologów społecznych dowiodły czegoś jeszcze. Jeśli ktoś kogo nie lubisz kupi sobie lepszą i jednocześnie tańszą gofrownicę (pralkę, laptop, sukienkę, etc.) od Twojej – cała radość potrafi prysnąć jak bańka mydlana. Ale jeśli ktoś nawet wyruszy na wypasioną wycieczkę a Ty np. tylko na kulig (który bo uwielbiasz kuligi) – to radość wcale nie jest mniejsza.
Ile kosztuje kulig? Pamiętam, że przed 15 laty za sanie z jednym koniem organizator kuligu zapłacił 200 zł. W 2021 roku zapłaciliśmy 80 zł od osoby dorosłej a 60 zł od dziecka (osoby woźniców też wliczono do rachunku).
Ciekawa jestem co o tym sądzicie: czy zakupy doświadczeniowe rzeczywiście dają Wam więcej frajdy niż rzeczowe? I czy łapiecie się na tym, że jesteście naiwnymi realistami? Chociaż nie, wróć, może dużo lepiej pogadać na ten temat z sobą samym… Albo zapytać kogoś bliskiego: czy uważa, że często zdarza Ci się być naiwną realistką/naiwnym realistą. Lub czy według niego wolisz zakupy doświadczeniowe czy rzeczowe. OK, w na forum publicznym pogadajmy zatem o tym czy lubicie kuligi, jakie macie z nimi skojarzenia, wspomnienia, marzenia?
Kulig tylko w dzieciństwie. Niewiele pamietam. Ale masz rację- udany kulig to dużo wrażeń.
Najserdeczniejsze życzenia dla Pani Danuty🤗. Nigdy nie byłam na kuligu a bardzo bym chciała. A teraz będę miała „Pa pa pa pa pa pa pa pa pa pa paaaaa” przez 3 dni w głowie😂
To musiało być niezapomniane przeżycie! Fantastyczny pomysł na prezent. Szkoda, że u nas mało śniegu, bo chętnie bym go podpatrzyła 🙂
Niestety tylko raz w życiu byłam na takim kuligu z koniami. Sunęliśmy przez piękne lasy, było wspaniale 😉