Mikołajki, Mikołajki i… wciąż jest moc!

Wczoraj ubraliśmy choinkę. Dziś cieszyliśmy się z prezentów. I będziemy się cieszyć jeszcze bardzo, bardzo długo. Okazało się, że mieliśmy mnóstwo fajnych pomysłów na radość. I nasi bliscy też. Najszczęśliwsza oczywiście Helenka. Ciocia Marta przysłała zestaw dla małego entomologa, matka jak zwykle wyczarowała fajne książeczki, no i ten magiczny pad, po którym można rysować światłem… Udało się uradować dziecko, oj, udało!

Choinka ubrana – m.in w ozdoby papierowe

Ja dostałam od św. Mikołaja – Żywot człowieka poczciwego Mikołaja Reja i szal. Małż – zestaw czekoladek niemieckich lotników. Czerwoną – gorzką i niebieską – mleczną. Dwa kawałeczki mają tyle kofeiny co pięć kaw. Jako prezent dla miłośnika słodyczy i lotnictwa, który w dodatku chodzi wiecznie niewyspany – sprawdzi się świetnie.

Mikołaj od Mikołaja. Wreszcie własne egzemplarze.

Czekolada pilotów Luftwaffe (czerwona – wersja gorzka)

Mikołaj jak wiadomo najbardziej kocha dzieci. Dlatego pierwszy prezent dla naszej przedszkolaczki przyniósł już kilka dni temu. Zestaw małego entomologa podbił serce od pierwszego wejrzenia. Mnóstwo elementów (pojemnik na owady – ze specjalną lupką do ich obserwowania, duża lupa, lornetka, kompas, gwizdek, latarka – która można nadawać sygnały alfabetem Morse’a, sitko-siatka na motyle i specjalne „nożyczki” do chwytania owadów oraz sześć zabawkowych robali) i świetna zabawa. W łapanie, chwytanie, obserwację, karmienie czy nawet malowanie portretów robaków… W dodatku sprawa jest rozwojowa i trudno powiedzieć co w związku z tym zestawem jeszcze się wydarzy – zwłaszcza wiosną… O tym zestawie będzie więcej w osobnym wpisie na temat prezentów dla dziecka, które uwielbia owady.

Jeden z elementów małego zestawu entomologa. W kapsule – chrupek w kształcie dinozaura, bo nie mam pojęcia gdzie są robaki (po zabawie wszystko ładnie zostało złożone do woreczka – ale robale pewnie śpią z Helenką.

Magic pad to tabliczka, którą można podświetlać na różne kolory i po której można malować światłem. W komplecie – specjalne mazaczki i szablony z literkami, liczbami, labiryntami, kolorowankami, etc. O nudzie nie ma mowy – nawet za oknem szybko robi się ciemno.

Tablica do malowania światłem.

Do tego dwie książeczki: Wybryki papryki i Ivar ratuje małego stegozaura. Ta druga zainspirowała do stworzenia własnej Krainy Dinozaurów. Jakoś udało się wygospodarować półeczkę, gdzie trafiły kamienie (namiętnie zbierane na każdym spacerze) i cała kolekcja dinozaurów.

O tej książce słyszałam same dobre rzeczy. Na okładce z tyłu napis, że można ją czytać już dwuletnim dzieciom. Pomysł w kontrze do „Na straganie” Brzechwy – świetny (w markecie między warzywami panuje zgoda). Ilustracje – bardzo mi się podobają. Maluch – uwielbia. Jedyne, co czego muszę się przyczepić to tytuł … Brzmi fantastycznie, ale w wierszyku nie ma żadnych wybryków papryki.
Tu macie fragment o paprykach – dla spójności z tytułem można było „kazać” jednej papryce zrobić jakiś choć ze dwa wybryki. Oczywiście, że się czepiam…

A tu się już wszystko zgadza – Ivar faktycznie ratuje małego dinozaura… Do tego wszystko w pełnej ciepła, ale i emocji otoczce. Ach, przepraszam – mojej małej nie zgadzała się jedna rzecz… Ivar bawi się z tatą, potem kładą się spać a nie mamy! Jedyna mama to mama małego stegozaura… Z jednej strony to ciekawe przełamanie schematu, w końcu nie zawsze i nie przy każdym dziecku mama może być wieczorem (pojawia się okazja do rozmowy na temat przyczyn nieobecności mamy…)

Wiecie, co mi się podoba najbardziej w tych prezentach dla córki? Że cieszymy się z nich wszyscy. Że angażują nas wszystkich do różnych wspólnych aktywności: czytania, wymieniania szablonów (i mycia tabliczki), zabawy w naukowców, etc. Wyobraźnia szaleje, dzieciak zafascynowany i coraz bardziej ciekawy całego tego cudownego świata.