Występ Justyny Steczkowskiej miał być manifestem ekologii i duchowości. To znaczy, tak zgaduję. A co zapamiętali widzowie? O czym rozmawiało się po występie? A chociażby o tym, że „Ciekawe, czy Justyna miała pod tym wdziankiem majtki”.
Jest taka zasada: jak nie wiadomo, o co chodzi, to znaczy, że… ktoś za bardzo chciał. Albo, że forma właśnie przeżuła i wypluła treść. Tak jak w przypadku teledysku i eurowizyjnego występu Justyny Steczkowskiej w piosence „Gaja”.

Miała być ekologia, mistyka, głęboka duchowość i siła kobiety. Gaja – pradawna matka Ziemia, symbol płodności, natury i życia. W mitologii greckiej była pramatką bogów, matką Uranosa i Pontosa, siłą stworzenia i harmonii. Ale w teledysku i na scenie jej duch zaginął gdzieś w gąszczu filtrów, neonowych świateł i zadymionej symboliki. Gaja – bogini życia – została zmieniona w świetlistą ikonę, efektowną, lecz pustą.
A co zostało? Sowa, która prawdopodobnie potrzebuje teraz behawiorysty. Strój, który sprawił, że pytaniem numer jeden po występie było: czy diwa miała majtki? I ten teledysk – przesycony filtrami, jakby zabłądził gdzieś między Photoshopem a marzeniami moich dawnych sąsiadek, które kochają efekt „glow”, ale zapominają, że oczy powinny mieć białka, nie tylko czerń jak z horroru klasy B.
Kontrast między mitem a Eurowizją
Scena z Justyną Steczkowską w czarnym, obcisłym kombinezonie, otoczona leżącymi tancerzami, jest jak zderzenie dwóch światów. Z jednej strony – Gaja, matka Ziemia, z wieńcem na głowie, symbol płodności i harmonii. Z drugiej – efektowna, drapieżna estetyka Eurowizji, gdzie bardziej liczy się wizualna forma niż treść. Może właśnie w tej grafice, gdzie Justyna wkracza w rolę Gai, tkwi paradoks całego występu – piękna ikona, w której zaginęła sama idea.
A występ? Natrętnie wbili mi się w pamięć ci tancerze. Ułożeni jak egzotyczne rośliny w rytualnym śnie, trochę jakby się zgubili na planie innego widowiska, może pokazu jogi, może snu o nowej męskości w wersji ezo. Ich obecność była tak zaskakująco cicha, że aż krzyczała – trochę jak głęboki cytat z Instagrama, który nic nie znaczy, ale wygląda, jakby znaczył wszystko.
Gdzie zniknęła treść? Przecież mówimy o artystce, która potrafi śpiewać niesamowite teksty tak, że serce staje. Dziewczyna szamana to była magia. Ale Gaja … to bardziej Dziewczyna z ChatGPT po przedawkowaniu Midjourney i ziół od szamanki z Instagrama.
Kiedy ekologia staje się estetyką, a nie wartością
Ekologiczne przesłanie jest ważne. Ale czy naprawdę trzeba je obwijać w performance, który przypomina parodię własnej powagi? Gdzieś między linami, sówką a ogniem zapomnieliśmy o treści. O Ziemi. O tym, o co w ogóle chodzi. Bo niestety – kiedy forma krzyczy zbyt głośno, nikt już nie słucha.
A szkoda. Bo przecież właśnie o coś miało chodzić.
I jeszcze jedno. Jesteśmy Polakami. Kibicujemy swoim. Justyna to ikona. Wybitna wokalistka. Ale może to nie znaczy, że nie możemy się zdziwić, uśmiechnąć z zakłopotaniem i zadać kilku nieprzyjemnych pytań?
Czy naprawdę uznanie dla talentu artysty wymaga od nas bezrefleksyjnego zachwytu? Może właśnie z szacunku warto powiedzieć: tego było zbyt dużo. Bo jak nie powiemy my, to kto?
Z drugiej strony: może faktycznie o gustach nie powinno się dyskutować.
Czy Gaja jest dla Ciebie symbolem życia, czy po prostu scenicznym efektem specjalnym? Czy mistycyzm da się zamknąć w neonach? Czy sztuka, która chce poruszyć serca, musi sięgać po kontrowersję? Czy naprawdę trzeba eksponować (szałową!) sylwetkę w seksi kombinezonie i ezo słoneczko (jeju, ta zabawa…), żeby zrobić show o planecie? A może Gaja była tylko pretekstem?
Najnowsze komentarze