O 1 listopada we wspomnieniach z lat osiemdziesiątych

Święto 1 listopada w latach 80. i 90. wyglądało tak inaczej niż teraz. Jak? Każdy, kto urodził się 40 lat temu i więcej, ma wspomnienia, które wydają się wręcz nierealne. Od kilku dni wracam myślami do Wszystkich Świętych sprzed lat i… czasem sama nie mogę się nadziwić.

Powiedzieć, że 1 listopada będziemy narzekać i kląć na korki to jak nie powiedzieć nic. A przecież nic prostszego jak… zapomnieć o jakichkolwiek samochodach. Wziąć wieńce pod pachę, w drugą rękę torbę ze zniczami, szmatami i butelką z ciepłą wodą i… lecieć na dworzec. Autobusowy lub kolejowy, jak kto woli. Przecież tak właśnie robiło się w latach 80. – osobiście pamiętam te podróże. Tylko że wtedy też się narzekało: na tłok w autobusach/pociągach, odległość od dworca do cmentarza, słabe połączenia, pogodę…

Czarne gile

Warto nadmienić, że kiedyś znicze były dużo cięższe niż teraz. Plastikowe dopiero się pojawiały, a królowały takie z gliny czy czegoś…. Bez żadnych osłonek. Wtedy to cmentarze nie były kolorowe jak lunaparki — płomyki dawały wyłącznie pomarańczowy, ciepły blask. Pachniało zupełnie inaczej, woskiem. Teraz na cmentarzu czuć wyłącznie mieszające się damskie i męskie perfumy. I fumy, też damskie i męskie.

A! A kiedy po powrocie do domu wydmuchiwało się nos (w chusteczkę z tkaniny, a nie żadną tam higieniczną) to widać było na niej czarne ślady. Tak, czarne od sadzy.

Czas na kozaki

Rzeczywiście było też tak, że święto 1 listopada stanowiło grubą linię oddzielającą jesień pantoflową  od jesieni kozaczej. A także jesień kurtkową od jesieni paltowej czy jesieni futrowej. Zupełnie nie pamiętam, dlaczego właśnie tak rozumiało się to samo przez się.

Czy kiedyś na cmentarzu robiło się zdjęcia? Tak, pamiętam, że w latach 90. tak. Wywołane w zakładzie fotograficznym wysyłało się potem pocztą do członków rodziny, którzy wcześniej wysłali (pocztą) pieniądze na składkę na wiązankę i znicze. Żeby nie było, że coś poszło nie tak. Natomiast nie przypominam sobie, by ktoś pozował przy grobie do zdjęć. Owszem, alejki mogły przypominać cmentarny cat walk, bo wszyscy starali się w tym dniu wyglądać wyjątkowo korzystnie.

Budka z zapiekankami

Kiedyś (miałam może 7 lat, czyli w roku 1989) pojechałam na cmentarz ze starszą siostrą. Uwinęłyśmy się dość szybko, ze względu na przejmujący ziąb. Przed którym nie chroniły nawet kozaki i ciepłe palta, czapki, szaliki i rękawiczki. Dlatego zgodnie podjęłyśmy decyzję, że na autobus poczekamy na dworcu, gdzie trochę jednak grzali. Bardzo chciałam do domu, ale niestety, z tego co pamiętam, na autobus trzeba było czekać ponad 2 godziny.

Przy dworcu stała sobie przyczepka z zapiekankami. Jasne, że chciałam zapiekankę. I tak się okazało, że zapiekanki sprzedaje jakiś znajomy siostry. Od razu wziął nas do tej przyczepki, zrobił herbatę i zapiekanek w opór. Ani się obejrzałyśmy, jak biegiem musiałyśmy pędzić do autobusu z tabliczką Siedlce. To był tego dnia drugi i ostatni autobusik…

Przyniósł jej różę

Miałam może z 10 lat, kiedy zobaczyłam obraz, który zostanie w mojej pamięci pewnie już na zawsze. Mały, wiejski cmentarz. Przy grobie stoi starszy mężczyzna. Wtedy myślałam, że starszy, dziś sądzę, że miał nie więcej niż 35 lat. Trzyma czerwoną różę i patrzy na zdjęcie na tablicy. Ten człowiek miał w oczach coś, na co do dziś nie umiem znaleźć słów. Coś jak zgodę na ból połączoną z niedowierzaniem, tęsknotę z szacunkiem. Ale wszystko z taką klasą, elegancją, bez przerostu formy nad treścią. Położył różę na płycie i odszedł szybko.

Musiałam zobaczyć czyj to grób. Okazało się, że młodej, prześlicznej, uśmiechniętej dziewczyny.

Zupełnie nie znając ich historii, wiedziałam, że ten pan ją kochał i kocha…

Czy gadając sobie o takich wspomnieniach w gronie bliskich, można opowiedzieć i usłyszeć ciekawe historie czy raczej nie-e?