Czy wiecie że w moim mieście… Uczą rytuału wdzięczności?

Tyle się o tym mówi: pielęgnuj wdzięczność. „Gdybyś miał stracić dziś to, za co wczoraj nie podziękowałeś – to z czym obudziłbyś się rano?” Kojarzycie? Na pewno… A więc ja – mimo że często zarobiona po uszy i dziurki w nosie – pamiętam o wdzięczności.  Regularnie. Choć, bądźmy szczerzy: gdyby nie moje miasto – pewnie byłoby inaczej… W końcu to tu przeżyłam pierwsze trzęsienie ziemi i w ogóle.

Jak pielęgnować wdzięczność?

Tu liczy się regularność. Jak miasto pomaga mi w rytuałach wdzięczności? A chociażby tak, że nawet do kilku razy w miesiącu możemy poczuć się jak przed ogólnopolską elektryfikacją. Czyli: ni ma prundu. Pal licho zmywarkę czy żelazko… Ostatecznie nic mi się nie stanie jak zmyję statki ręcznie a dzieciak pójdzie do przedszkola w wygniecionym. Pal licho nawet pralkę, serwer, komputer… Pranie i praca zdalna – nie zając. Gorzej, że kuchenkę mamy elektryczną, czajnik też. I nici z kawy, herbaty, obiadu… Najgorzej w sezonie grzewczym, kiedy zimno.

Ale, ale – i tu pojawia się pierwszy powód do wdzięczności: rury wodno-kanalizacyjne mamy pod ziemią a nie – jak druty, że wszystkie na słupach. Czyli możemy pić, myć się, spuszczać wodę do woli! Bez względu na to czy jest burza, wichura lub inne źródło nadziemnych awarii. Wody – tej najbardziej niezbędnej do przetrwania – pozbawić może nas jedynie trzęsienie ziemi.  Do którego na Mazowszu dochodzi rzadziej niż sporadycznie. Jak dobrze…

Moje pierwsze trzęsienie ziemi

To był czerwiec. Właśnie ukołysałam trzymiesięczną wówczas Córeczkę i na paluszkach ruszyłam do kuchni zrobić sobie kawę. I wtedy się zaczęło. Ołówek stoczył się ze stołu, szyby zaczęły dzwonić w oknach, a ziemia – drżeć w posadach. Rzuciłam się z powrotem, dziecko chwyciłam na ręce i wlazłam z Małą pod stół. To trwało około 5 minut. Najdłuższych 5 minut w moim życiu. Kiedy było po wszystkim – z bijącym sercem zadzwoniłam do męża.

– E… zapomniałem ci powiedzieć – odezwał się wysłuchawszy mrożącej krew w żyłach opowieści i pytania czy w Warszawie też trzęsło. – To pewnie znów wyrównywali nam ulicę takim jebutnie ciężkim walcem. Matka, za pierwszym razem ledwo to przeżyła, bo też myślała, że to trzęsienie ziemi.

Wyjrzałam przez okno. Jeszcze stał i pomrukiwał. Bydlę nie walec!
W każdym razie, od tamtej pory, jak tylko pojawia się na mojej ulicy tak, że dzwonią szyby – tylko wzdycham z ulgą. Jak dobrze, że to tylko to…

Jak ciepło, jak jasno, jak cicho

Wracając do poranków, przedpołudni, popołudni i wieczorów unplugged. Np. kąpiel przy świecach to wspaniały pomysł, by się odprężyć. Córeczka uwielbia je od niemowlęctwa! Jak dobrze…

Świecznik w łazience i żelazny zapas świec – rzecz konieczna

Poza tym „nasze” druty elektryczne kiedyś biegły przez las i wtedy to w ogóle była zabawa na całego. Rekord to bodajże pięć dni bez prądu. Jak dobrze, że teraz już nie wiszą wśród gałęzi…

I to uczucie kiedy włączą prąd… Za każdym razem jestem taka szczęśliwa! Nie zrozumie nikt, kto nie musi cieszyć się z tak banalnych rzeczy jak światło w lodówce, działający zamrażalnik, telewizor, laptop… Lub gorąca zupa jesienną porą.

Każdy też ma swoją latarkę i zawsze wie gdzie jej szukać

Na przykład dziś wyłączyli prąd dwa razy, ale łącznie może na pięć minut. Jak dobrze… Za to, kiedy zadowolona kończyłam zlecenie – jak coś nie huknie! Aż podskoczyłam. OK, mieszkam przy poligonie, jestem przyzwyczajona do różnych odgłosów, ale… to było COŚ! Zaglądam na miejskie forum (dn. 21 października) – ludzie z różnych ulic piszą, że właśnie prawie się ze*rali w gacie i nikt nie wie co to było. Nieważne. Jak dobrze, że to nie żaden bombowy nalot. Bo cicho już i spokojnie…

***

Z ostatnich dni: czarne spacerowanie u nas spokojne. Żadnych dewastacji, przepychanek… Na wszelki wypadek pod domem wiceburmistrza stał stareńki samochód straży miejskiej (no co, to nie Żoliborz!), ale nie musiał… Można?

Uważajcie teraz, wczoraj (dn. 3. listopada) tenże zastępca burmistrza ogłosił, że skończyła się w Sulejówku tolerancja dla „kryjówek alkoholowych” i wrzucił na fb fotkę z terenu, jak porządkują te kryjówki z rekwizytów. Czyż donkiszoteria władz Sulejówka nie jest urocza?

Widzicie więc sami, że uczucie wdzięczności powoli wchodzi mi w krew. Dzięki temu, że mieszkam właśnie tu – nauczyłam się doceniać rzeczy, które naprawdę są ważne, choć na co dzień wydają się tak zwyczajne jak… ciepła herbatka z cytryną. Wasze zdrowie!

A Wy skąd pobieracie lekcje wdzięczności i czy w ogóle są Wam potrzebne?