Minął miesiąc, w którym wnosi się do domu najwięcej liści na butach. Przez ostatnie tygodnie dowiedziałam się naprawdę sporo nowych rzeczy.
Wyznaję zasadę, że więcej wiem niż nie wiem. I każdy tydzień minionego października był tego najlepszym dowodem. Aż postanowiłam otworzyć wino i nowy cykl na blogu. Będzie o tym, czego się dowiedziałam/nauczyłam – a prócz tego postaram się co miesiąc dorzucać jakieś książkowe odkrycie.
1. Można znaleźć dobrą pracę bez znajomości. Serio.
Po 5 latach wróciłam do „normalnej” pracy. Koniec z uganianiem się za zleceniami i niemocy przerobienia zleceń podczas klęski urodzaju. Nawiasem mówiąc, szukając pracy też sporo się nauczyłam. Przede wszystkim tego, że – jakkolwiek banalnie to brzmi – nie wolno przestawać wierzyć w siebie. Nie wolno odpuszczać. Bo nie znajdzie się fajnej pracy, jeśli się odpuści.
Największe chwile zwątpienia ogarniały, kiedy odpadałam w „finałach”. A tak się zdarzyło 4 razy. Choć bliska byłam postanowienia, że „do trzech razy sztuka” – na szczęście nie odpuściłam. Wszyscy, którzy widzieli, że odpadam i jak źle mi to robi na nastrój pukali się w czoło. Dlaczego nie uderzam do znajomych, którzy mogą mi pomóc. Dlaczego nie „wykorzystuję” znajomości zawartych w tłustych, redakcyjnych czasach. Dlaczego? Bo jestem głupia. Ale mam instynkt samozachowawczy.
Nauczyłam się też, że w czasach zdalnych rekrutacji za każdym razem idzie coś nie tak podczas rozmów rekrutacyjnych on line. Nawet przyszło mi do głowy, że to taki zaplanowany trick, który ma pomóc sprawdzić jak sobie kandydat/ka radzi w sytuacji, kiedy nie działają teamsy, sreamsy, etc.
Czy muszę pisać, że pierwsze 2 tygodnie w nowej pracy to był czas nauki zupełnie nowych rzeczy? Albo że dzieciak, który na ogół nie choruje, ponad pół miesiąca nie chodził do przedszkola? Albo to, że wreszcie (z grubsza) ogarnęłam mechanizmy wrzucania tekstów na stronę a mała (odpukać) przestała chorować?
2. Można zrobić 2 spore imprezy w 1 miesiąc
Jedną rodzinną i zaplanowaną a drugą – dla przyjaciół i totalnie na spontanie. Trzeba przyznać, że w październiku przewinęło się przez naszą chatkę naprawdę sporo gości. I – mimo obaw – wszyscy pięknie się zmieścili, najedli, narozmawiali i nabawili. Po ostatnim Halloween, dzieciak chce jeszcze (i wcale się nie dziwię, bo miała aż 13 kompanów i kompanek do zabawy).
3. Ulubione ciasto? Drożdżowe z… polewą z piernika
A tak sobie usiedliśmy po ostatniej imprezie przy stole i odkryłam, że od wiek-wieków nie jadłam nic tak pysznego jak ciasto drożdżowe potraktowane polewą. Polewą, która spłynęła z piernika – tylko ona w sumie po pierniku została na sąsiednim talerzu. Rewelacja.
4. Boję się koni bardziej niż 4,5 letnie dziecko
Tak. Helenka po chwili przestała odczuwać jakikolwiek brak zaufania do klaczy… Podczas gdy ja dostałam palpitacji trwających przez całą oprowadzankę. Od dwóch miesięcy jeździ na kucyku i nie miałam z tym najmniejszego problemu. Ale zamarzyło się jej sprawdzić jak to jest siedzieć na dużym koniu. Marzenie się spełniło – instruktorka pozwoliła i przyprowadziła najłagodniejszą klacz w stadninie. Klacz uratowaną od rzeźni, najpiękniejszą jaką widziałam w życiu. I trochę mi wstyd, że tak Rudej nie zaufałam…
5. W październiku planuje się majówkę
Okazało się, że raczej nie mamy szans na wyjazd i pobyt w upatrzonym miejscu w Borach Tucholskich. Wolnych miejsc brak. Ostatnie miejsca zaklepali ci, którzy klepali w pierwszej połowie października…
6. Jest coś takiego jak modne i niemodne znicze
Wśród artykułów i programów okołoświątlistopadowych trafiłam na taki, co traktował o tym, jakie znicze będą modne w tym roku. W sumie nigdy się nad tym nie zastanawiałam i pewnie nigdy nie będę, ale… sam fakt jako zjawisko wprawił mnie w lekką konsternację. Jeśli uważacie, że bujam to tu jest dowód: Jakie znicze będą modne na Wszystkich Świętych 2021. Ciekawe jak bardzo klikalny był to tytuł…
7. Słoneczne jajo Elsy Beskow – książkowe okrycie miesiąca
Ależ to był strzał w 10! Córka jest zafascynowana tym, że z jajek wykluwają się osobniki (co rusz znajduję jajka ukryte przed konsumpcją, koniecznie w ciepłych miejscach). Poza tym jej znaczkiem na przedszkolnej szafce jest pomarańcza. I uwielbia las. Nie mówiąc już o tym, że mnie ta opowieść urzekła bez reszty. Jest Córka Elfów. Jest nadzieja, że ze słonecznego jaja wykluje się małe słoneczko, które będzie prywatnym źródłem ciepła i światła w lesie-ojczyźnie bohaterów. Jest kara za łakomstwo (wrona kradnie jajo i łyka je w całości), smutek po stracie jajka i wielka przygoda: zięba zabiera Córkę Elfów do ciepłych krajów, gdzie może podziwiać pomarańczowe drzewa… Jest i tęsknota, bo nawet w ciepłych krajach tęskni się do swojego lasu… Polecam, to prześlicznie ilustrowana, prześliczna opowieść. I mimo, że jej premiera miała miejsce w 1932 roku – może zelektryzować niż niejedna nowość. Ręczę.
Koniecznie dajcie znać czy i czego dowiedzieliście się w ostatnich tygodniach 🙂 Serdecznie, słonecznie-pomarańczowo pozdrawiam w ten listopadowy czas. Luiza
Wciagajac na siebie ulubione dzinsy, dowiedzialam sie waznej rzeczy: piekac codziennie lub co drugi dzien ulubione buleczki, mozna bardzo szybko zmienic sobie garderobe. I to mnie porazilo. Listopad bedzie inny 🙂
Gratuluję nowej pracy 🙂 niestety planowanie wakacji lub innych podróży trzeba zaczynać coraz wcześniej, trudno o spontaniczny wyjazd, chyba że z noclegiem pod chmurką 🙂