Wyszczuplające lustra i nie tylko, czyli… o tym, co może wkurzać na modowych zakupach w galeriach

Gdzie najchętniej kupujecie ubrania? W sklepach stacjonarnych czy w sieci? Bo ojczur mojej córki zaciągnął mnie do galerii handlowej, gdzie miałam sobie sprawić coś „normalnego”. No dobra, sama chciałam, bo nowa praca a same stare ciuchy. I nie, wcale nie nastawiałam się na „nie”, wręcz przeciwnie. Naprawdę, chciałam poprzymierzać ciuchy i kupić sobie coś fajnego.

Jesienne kolekcje potrafią urzekać kolorami i przyjemnymi w dotyku tkaninami… (fot. Alyssa Strohmann/Unsplash)

W końcu, w 2013 udało się mu namówić mnie na bardzo fajny kostium, w którym wystąpiłam na konferencji slawistycznej we Lwowie a 7 lat później na naszym cywilnym ślubie. Niestety – mimo najlepszych chęci – cała wyprawa okazała się wielką klapą. I już wyjaśniam dlaczego.

Płacz w lunaparze

Wyszczuplające lustra to rewelacyjny wynalazek. Podobno trudno o dziewczynę, która nie chce wyglądać szczupło albo szczuplej. Ale do cholery! Przeginają z tym wydłużaniem sylwetki – patrzyłam na siebie i czułam się prawie jak w gabinecie śmiechu. Byłam długa jak szparag. Twarz, nogi, ręce, tułów – wszystko było pociągłe (nie pociągające).

Przesadzam? Nie. To wyszczuplające lustro stało przed przebieralnią, a w kabinach były już lustra oświetlone blaskiem godnym sali operacyjnej. W dodatku pogrubiające. Ojczur MC trzyma wieszaki, przebieram się, zerkam to w wyszczuplające, to w pogrubiające lusterka i… po kwadransie mam serdecznie dość tego lunaparu! Jedyne co mam ochotę sobie kupić to zielona glinka i jakiś krem z witaminą C, bo w oświetlonej rzęsiście kabinie dostrzegłam takie niedoskonałości i szarość cery, że… zebrało mi się na płacz.

Lubię tylko swoje lustra!

2-metrowe manekiny

Potrzebowałam chwili przerwy w księgarni. Tam udało się odzyskać równowagę. Co prawda wybór książek niczego nie urywał, ale kupiliśmy zestaw do robienia dużych baniek i kilka kolorowanek. Byłam gotowa na dalsze modowe zakupy. Zwłaszcza, że już na przeciwko księgarni, z witryny patrzyła na mnie śliczna sukienka. Elegancka. W jesiennych kolorach (z bliska okazało się, że tkanina przetykaną złotą nitką jest jeszcze bardziej prześliczna). Szukam egzemplarza S na wieszakach, wyciągam… Jestem gotowa wziąć tę sukienkę w ciemno, omijając gabinety śmiechu. Przykładam ją tylko do siebie, by upewnić się, że długość też jest wymarzona i… Okazuje się, że ciągnie się po ziemi. Mimo że na manekinie ma długość midi… Tylko, że ja mam 165 cm wzrostu, a ten manekin pewnie z  210!

Odwieszam.

Bezcenne, jesienne kolekcje

Zmierzamy ku wyjściu. Po drodze smutnym wzrokiem wodzę po witrynach… Stoją w nich laleczki w nowych jesiennych kolekcjach i wyglądają cudownie nawet bez twarzy. Podchodzę – już tylko z ciekawości co do cen. Au! Dawno nie byłam na modowych zakupach a ubrania, których kategorie opisywałam służbowo dla sklepu internetowego – nawet te markowe – były o wiele tańsze… Rozumiem marżę i szarżę na kieszenie klientek, ale że aż tak?

Samo mi się wyobraża jak te ubrania wyglądałyby na vinted czy allegro wystawione na sprzedaż przez niedbałą osobę: pogniecione, leżące na dziwnym dywanie… i od razu przestają być takie ładne. W sieci pewnie nawet nie zwróciłabym na nie uwagi.

Wychodzimy.

***

W samochodzie milczymy. Ojczur MC włącza Eskę Rock, gdzie na szczęście śpiewa Janis Peace in my heart. Znów wracam do siebie.

– Bo ty tak uczepiłaś się tego stylu hippie… – zaczyna OMC. – Ale te lusterka wydłużające to faktycznie-przegięcie… I myślę, że przede wszystkim to powinnaś sobie kupić porządny biustonosz.

Well I think I’ve had enough. But well I’m gonna show you, baby. That a woman can be tough – nucę. I tak właśnie myślę.

A ciuchy przejrzę w sieci.

Czy ktoś jeszcze ma tak jak ja, że nie znosi kupować ubrań w sklepach stacjonarnych?